Hejoooooooooo :D Jak wcześniej wspomniałam 10 lutego są urodzinki mego bloga. Prowadzę już go równy rok :D Cud, że jeszcze nie usunęłam :D Sama sobie się dziwię, bo zawsze po paru miesiącach to robiłam. :D Ale mniejsza z tym :D
Chciałam Was tylko POINFORMOWAĆ, że NIE usuwam bloga. Nawet taka myśli mi NIE przeleciała przez głowę. Po prostu powiedziałam, że notki będą się pojawiać bardzo rzadko. Może dopiero w wakacje, ale to dlatego, że mam mnóstwo nauki i brak czasu. Jeśli wena mnie opuści to Was o tym poinformuję, a póki co nie martwcie się na zapas. Blog będzie na 100% do wakacji, a potem się zobaczy jak to będą wyglądać wakacje :D Ale jeszcze raz... NIE USUWAM BLOGA!!! Notki będą bardzo rzadko i to tyle.
Życzę miłego czytania "urodzinowej" notki :D
Pzdr :*** i zapraszam :D
~*~
Następnego dnia
Obudziły mnie promienie wschodzącego słońca. Dopiero teraz zauważyłam, że nadal jestem z Jamesem na punkcie widokowym i, że spaliśmy na ziemi wtuleni w siebie. Słodkie, ale straszne. Spojrzałam na szatyna. Tak pięknie wyglądał. Światło promieni słonecznych idealnie podkreślało rysy jego twarzy. Niesforne kosmyki włosów opadały mu na oczy. Delikatnie je odsunęłam, a wtedy poczułam i przypomniałam sobie jakie on ma miękkie włosy. Uśmiech wskoczył mi na twarz, a zaraz po tym powieki mojego chłopaka otworzyły się.
- Obudziłam cię?
- Nie. Już dawno nie śpię - delikatnie uniósł kąciki swoich ust.
- Która jest godzina?
- Nie wiem. Bateria w komórce mi padła - powiedział, a na jego twarzy pojawił się dziecinny grymas.
- Czekaj ja sprawdzę - powiedziałam i wyciągnęłam telefon z kieszeni. - Moja też padła.
- To może lepiej nie wrócimy do domu?
- Dlaczego?
- Sądzisz, że przeżyjemy?
- Wejdziemy przez okno?
- Na drugie piętro?
- To ogłuszymy Logana i nie będzie się czepiał - wzruszyłam ramionami i wstałam. - A poza tym jestem dorosła.
- Ale on mnie nie znosi.
- Przyjaźnicie się przecież - dodałam i wsiadłam do auta, a James zaraz za mną.
- Wiesz, że zaczynam wątpić w tą przyjaźń?
- Dlaczego?
- Ostatnio był taki cięty, że to szok. Nawet raz mnie uderzył.
- Co? Jak to? - zapytałam, a już po chwili byliśmy w drodze powrotnej.
- Pamiętasz jak Liz zabrała ci twoje ciuchy i bransoletkę ode mnie?
- Yhym. Doskonale - mruknęłam niezadowolona.
- Wtedy... nazwałem cię... dziwką - szepnął, a ja wytrzeszczyłam na niego gały.
- Że co?!
- Przepraszam, ale poniosło mnie.
- Ale, że ja jestem dziwką?! - nie powiem. To mnie zabolało.
- Nie jesteś nią! - podniósł ciut głos, ale zaraz wrócił do normalnego tonu. - Wtedy za to oberwałem.
- I w szpitalu oberwałbyś drugi raz.
- Dokładnie - mruknął i skręcił na naszą ulicę. - Dlaczego wtedy brałaś te tabletki?
- Bo mi pomagały.
- Wiesz, że mogłaś przez nie umrzeć?
- Wiem.
- I tak je brałaś.
- Tak, bo mi pomagały. Gdyby nie one to bym siedziała całymi dniami w pokoju i ryczała. Uwierz, że nie chciałam ci pokazywać jak mnie zraniłeś. Chciałam się zemścić, ale jak widać nie musiałam.
- Przepraszam, za to co ci zrobiłem. Byłem głupi - wjechał do garażu.
- Byłeś, jesteś i będziesz głupim - zaśmiałam się i wysiadłam z auta.
- Uważasz, że jestem głupkiem?
- I to największym na świecie - cmoknęłam go w policzek. - Bo moim.
- Awww... jakie to... - nie dokończył, bo kiedy przekroczyliśmy próg domu z salonu dało się słyszeć krzyki. Szybko tam poszliśmy. Logan kłócił się z Victorią, a reszta stała na schodach.
- Obchodzi mnie to!
- Od kiedy?! Jeśli dobrze pamiętam to masz mnie w dupie! - Vicki krzyknęła tak głośno, że chyba zdarła sobie gardło.
- Nie ciebie, ale twoje zdanie na temat Vivienne i Jamesa! - krzyknął, a Vicki zrobiła krok w tył.
- Skoro masz moje zdanie w dupie to po co ze mną jesteś?
- Skąd mam wiedzieć? Nie jestem jasnowidzem - wzruszył ramionami, a jeszcze bardziej się zdziwiłam.
- Mogłam się domyślić, że mnie nie kochasz i jestem dla ciebie tylko pocieczeką po Emily.
- Nikt nie zastąpi Emily, bo była wyjątkowa.
- Masz rację. Wyjątkowo cię zdradziła. Jest wyjątkową dziwką!
- Ona przynajmniej nie puszczała się za kasę! Nie szła z pierwszym lepszym do łóżka tak jak ty!
Victoria miała już powiedzieć, ale zrezygnowała poszła na górę. Dziewczyny pobiegły za nią, a ja spojrzałam z niedowierzaniem na Logana. Wyglądał jakby miał białej gorączki dostać.
- Musicie się kłócić nawet w Walentynki? - zapytał Carlos.
- Właśnie. Moglibyście choć dziś się nie żreć - dodał Kendall.
- Oj przepraszam, że ona o wszystko się czepia.
- Zrozum, że brakuje jej ciebie - dodałam cicho.
- Patrzcie! Nasze zguby się znalazły.
- Daj spokój - dodał James.
- Gdzie byłaś?
- Na punkcie widokowym.
- Całą noc?
- Tak. Jak już musisz wiedzieć to w przeciwieństwie do ciebie James potrafi przyznać się do błędu!
- Ja nie mam do czego się przyznawać.
- Nie? To ja ci powiem do czego - dodałam i zaczęłam wyliczać na palcach. - Olewałeś Camill, zaniedbałeś Emily, wyżywasz się na Vicki, ranisz Bell, masz ją w nosie, zachowujesz się jak ostatni palant w stosunku do niej, do mnie i pozostałych, pozbyłeś się swoich uczuć...
- Więc uważasz, że jestem bez serca?
- Tak i...
- Daj spokój. Nie warto - powiedział James.
- Czy ja dobrze słyszałem?
- Tak. Nie warto na ciebie TLENU TRACIĆ! - krzyknęłam i pociągnęłam Jamesa na górę. Wściekła trzasnęła drzwiami i zaczęłam chodzić z miejsca na miejsce.
- Nosz kurde! Kiedyś go zabiję! Daję słowo! Jak można takie rzeczy wygadywać?! I to w walentynki?! On jest nienormalny, chory na umyśle i bez duszny! Zachowuje się jakby ktoś wyrwał serce! Jest po prostu...
- Zagubiony? - zapytał James.
- Zagubiony? Czy ty widziałeś co tam się przed chwilą stało?! To nie wygląda mi na zagubienie, ale na brak rozumu!
- Daj mu spokój.
- I ty go bronisz?!
- Tak, bo to mój przyjaciel, a twój kuzyn.
- Aghaghagh... - wymamrotała po nosem. - Ale i tak go prędzej czy później go zabiję, a teraz idę się wykąpać - dodała biorąc ciuchy.
Po dwudziestu minutach wyszłam gotowa. Zrobiłam delikatny makijaż i włosy tradycyjnie rozpuściłam. Jak zawsze miałam lekkie loki. Kiedy tylko wyszłam z łazienki James na mnie popatrzył zdziwiony.
- A ty gdzieś wychodzisz? - zapytał kiedy zakładałam szpilki.
- Yhym. Idę do studia.
- Po co?
- A bo ja wiem - dodałam i zaczęłam wkładać najpotrzebniejsze rzeczy do torebki. Oczywiście znalazł się tam błyszczyk, lusterko, telefon, zeszyt z piosenkami, klucze od mieszkania, okulary przeciwsłoneczne i tak dalej.
- Idziesz do studia i nie wiesz po co?
- Tak, dokładnie - mruknęła pod nosem.
- O której wrócisz?
- Gdzieś tak popołudniu, pod wieczór... Nie wiem - wzruszyłam ramionami.- Idę na śniadanko.
Dałam mu całusa w policzek i razem z torebką zeszłam na dół. Reakcja Carlosa i Kendalla? Idioci zaczęli gwizdać, a Meg udławiła się prawie kanapką. Zaczęłam się śmiać.
- A ty gdzieś się tak wystroiła? - zapytał rozbawiony Pena.
- A do studia się wystroiłam - wystawiłam mu język.
- Do studia? Po co?
- Nie wiem. David mówił, że mam przyjść, no to idę - wzruszyłam ramionami i wzięłam butelkę wody z lodówki. Włożyłam ją do torebki.
- Ale w Walentynki? - upewniała się Vicki.
- Wiem. Szok - wywróciłam teatralnie oczyma i schowałam jabłko.
- O której wrócisz? - zapytał Logan. Dziwne, ale zawsze spoko, no nie?
- A co? Tęsknisz już? - znacząco poruszałam brwiami.
- Martwię się.
- Cieszę się, ale nie zapominaj iż ja jestem dużą dziewczynką - cmoknęłam go w policzek.
- Wiem - uśmiechnął się lekko. - Ale to nie zmienia faktu, że jesteś moją małą kuzyneczką.
- Lecę pa - dodałam i im pomachałam. Akurat do kuchni wszedł James.
- Już idziesz?
- Niestety. Do zobaczenia później - lekko musnęłam jego usta i wyszłam.
Zadowolona wsiadłam w auto, które niedawno kupiłam i ruszyłam do studia.
~*~
Oczami Logana
~*~
- Wy jesteście znowu razem? - zapytała Vicki.
- Tak, a co?
- Nic. Po prostu to takie słodkie. Dzień przed Walentynkami i urodzinami Vivi się pogodziliście.
- Taa - uśmiechnął się.
- Ale dziwi mnie jedna rzecz.
- Jaka? - dodał zdziwiony i wziął gryza kanapki.
- Jak wytrzymaliście tak długo bez siebie?
- Prawdziwa miłość nigdy nie umiera - mruknąłem, a wszyscy na mnie spojrzeli.
- Co?
- Prawdziwa miłość nigdy nie umiera, bo nigdy nie oczekiwała nic w zamian. Zawsze płynęła prosto z serca i była szczera i silna. Moglibyśmy zamknąć ją w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona i tak przed trwa. Wie jak to zrobić. Ona nigdy nie umrze choćby świat zginął, ona nadal będzie żyć - mówiłem patrząc na Vicki.
- Masz rację - mruknęła po chwili. - Ale nie każda miłość płynie prosto z serca.
- Każda kochanie - szepnąłem.
- Niektóra rodzi się z nienawiści - dodała i wyszła.
~*~
Sorki, że taki króciutki, ale już mi się nie chciało pisać :D Sorki kochani :D Mam nadzieję, że znajdę czas w tygodniu i następna notka pojawi się w następny weekend :p Ale nic nie obiecuję :D Pzdr :* i proszę o cierpliwość :D