wtorek, 29 kwietnia 2014

135 " (...) Nie zostało mu wiele... (...) "

Cholera jasna! Jak długo można przeprowadzać operację?! Cholera, jak długo?! Co stało się, że on tak długo przechodził tą operację? Czy to było coś poważnego? Czy on przeżyje? Co ja zrobię jeśli umrze?
W mojej głowie kłębiły się najgorsze myśli. Bałam się o niego. Bardzo. Nigdy wcześniej nie odczuwałam takiego strachu. Bałam się, że go stracę na zawsze...
- Państwo do...? - przed nami stanął mężczyzna w białym fartuchu. Od razu się poderwałam i stanęłam obok niego.
- Co z moim chłopakiem? Co z Kendallem? - zapytałam spanikowana.
- Schmidtem? - zapytał, a ja pokiwałam głową. - Cóż. Jego stan jest bardzo ciężki... Ma połamane żebra, zmiażdżone niektóre organy wewnętrzne, ciągłe krwotoki, uszkodzoną czaszkę, połamane kości...
- Ale co mu się stało? - zapytałam, a łzy ponownie zaczęły spływać po mich policzkach.
- Miał poważny wypadek. - zaczął przełykając ślinę. - Jego samochód został przygnieciony do budynku wraz z nim. Kierowca tira uciekł z miejsca zdarzenia. Policja go wciąż szuka.
- Jezus Maria. - jęknęłam załamana. Wszyscy byliśmy w szoku.
- Nieuniknione, że...
- Niech pan nie kończy! - pisnęłam błagalnie wchodząc mu w pół zdania. - Zawsze jest nadzieja. On musi przeżyć.
- Robimy co w naszej mocy...
- To zróbcie więcej. - Logan mnie przytulił, a ja wybuchłam jeszcze głośniejszym płaczem.
- Czy możemy go zobaczyć? - zapytał cicho James.
- Tylko przez szybę. Przykro mi. - westchnął i odszedł.
Szybko poszliśmy w odpowiednim kierunku, ubierając wcześniej oczywiście szpitalne fartuchy dla pacjentów. Kiedy dotarliśmy do sali, w której leżał mój ukochany stanęliśmy jak wryci. W pokoju było pełno pielęgniarek. Wciąż coś przy nim robiły,a  on leżał nieprzytomny. Miał owiniętą głowę, nogę w gipsie, rękę, był po podłączany do EKG i innych najróżniejszych urządzeń. Była przeprowadzana dializa, podawane kroplówki, wciąż zmieniane opatrunki. Wyglądał... Strasznie... Wybuchłam niepohamowanym płaczem. Nie miałam siły. Chciałam zrobić coś co by mu pomogło, ale nie wiedziałam co. Nie mogłam nic zrobić. Musiałam czekać, aż... To było straszne.
- My jedziemy do domu. - mruknął James. Odwróciłam się delikatnie i zobaczyłam jak Vivienne i Maslow szykują się do wyjścia. - Ogarniemy dom, zawieziemy Fox'a do rodziców i wrócimy. Potem pojedziecie wy, żeby się ogarnąć.
Nie odpowiedziałam. Po prostu z powrotem przeniosłam wzrok na Kendall'a. Chciałam mu pomóc za wszelką cenę. Musiałam coś wymyślić. Dla niego byłam wstanie zrobić wszystko...


Oczami Vivienne

- James, boję się. - jęknęłam kiedy byliśmy już w domu. Ten bez słowa mnie przytulił. Tak jak kiedyś... czule. Odwzajemniłam uścisk. Potrzebowałam tego. Zwłaszcza teraz, gdy Kendall był w szpitalu i mógł umrzeć... Bałam się o niego i to cholernie... Żałowałam, że nie pojechałam z nim. Może to ja bym tam leżała, a on by się jakoś wykaraskał...
- Wszyscy się boimy... - szepnął przytulając mnie mocniej. Wiedziałam, że też martwi się o Kendalla. W końcu przyjaźnili się i to bardzo długo.
- A jeśli on umrze? - szepnęłam bardzo cicho.
- Nie umrze. Nie pozwolimy na to. Uratują go. Wystarczy uwierzyć...
Przełknęłam głośno ślinę. Chciałam wierzyć w to, że blondyn wyjdzie z tego, ale nie mogłam. Nie potrafiłam, bo wiedziałam w jakim jest ciężkim stanie.  Wzrok lekarza mówił sam za siebie. Nie zostało mu wiele...





~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Sorki, że taki krótki, ale to tak na szybko ;* Postaram się, żeby kolejny był dłuższy ;* Do zobaczenia myszki ;*

niedziela, 6 kwietnia 2014

134 " (...) Ty tak na serio? (...) "

Oczami Meg

Minął już tydzień odkąd Vivienne i James wyjechali. Logan niby się zmienił, ale jak tylko chłopaki pili to on też musiał. Cały czas powtarzałam Kendallowi, że nie mają tego robić, że mają go wspierać, a nie jeszcze nakręcać. Ale on stwierdził, że za bardzo przesadzam i jedno piwo nie zaszkodzi. Owszem. Im nie, ale Loganowi bardzo. Przecież człowiek, który rzuca picie nie może pozwolić sobie na "jedno piwo", bo to może być jego gwóźdź do trumny.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyście z nim nie pili? - warknęłam, kiedy Kendall wszedł do naszej sypialni. Kolejny mecz równa się kolejne piwa. - Dobrze, wiesz, że jeśli będziecie tak robić to on nigdy nie przestanie pić. 

- Oj nie przesadzaj. - cmoknął mnie w policzek i położył się na łóżku. 
- Ja nie mam przesadzać? - spojrzałam w lustro marszcząc czoło. Najwidoczniej mój chłopak miał w dupie to co mówiłam. - Jeśli się nie opanujecie to wyrzucę cały alkohol. 
- Nie zrobisz tego. - zmarszczył brwi. Był zły. 
- Właśnie, że tak. Dla Logana, ciebie i Carlosa. - wstałam i zaczęłam sprzątać jego brudne ubrania. Wrzuciłam je do specjalnego kosza w łazience. 
- I co będziemy pić przy meczu? - spojrzał na mnie dziwnie. 
- Czy ty się słyszysz? Nie potrzebny mi kolejny pijak w tym domu. - warknęłam. - Jak chcesz pić to pij, ale możesz być pewien, że ja tego tolerować nie będę. 
- Grozisz mi zerwaniem? - prychnął. Był wstawiony. Widziałam to. 
- Przypomnij sobie naszą rozmowę. Mówiłeś, że nigdy mnie nie zostawisz, a jak narazie ciągle się od siebie oddalamy. - szepnęłam. - Tego chcesz? 
Odwrócił twarz w drugą stronę. 
- Nie. 
- Więc nie pij. - poprosiłam. - Pomóż Loganowi. 
- Dobrze. - znów spojrzał na mnie. - Postaram się jak tylko mogę.
- Zrób to dla mnie. - szepnęłam. Dla Logana... Proszę... 

- Obiecuję, kochanie. - pocałował mnie w czoło.
Zacisnęłam usta i przytuliłam się do Kendalla. Ale to nie było zwykłe przytulenie. Było zupełnie inne. Bałam się okropnie. Przecież ostatnio jak miałam takie złe przeczucia to coś się wydarzyło. Wszyscy cierpieliśmy. Ale to nie chodzi teraz o rozterki miłosne. To będzie tragedia. Wielka tragedia, która nas poróżni. Bałam się. O wszystkich. Nie chciałam, żeby cierpieli, żebym ja cierpiała, Kendall. Miało być pięknie, a co jeśli nie będzie? Jeszcze mocniej przytuliłam się do mojego chłopaka. 

- Hej, co się dzieje? - odsunął się na tyle, by spojrzeć mi w oczy. 
- Boję się. Coś się stanie. To będzie tragedia. Straszna tragedia. Poróżni nas wszystkich. Kendall ja nie chcę. - prawie płakałam. 
- Kochanie. Naszej przyjaźni nic nie zniszczy. Przetrwamy to wszyscy razem. Tak jak każdy poprzedni problem. - mówił spokojnie.
- A my? Jeśli tego nie przetrwa nasz związek? 

- Co ty mówisz?! - skarcił mnie. - Obiecałem ci, że zawsze będziemy razem, że nic nas nie rozdzieli! I tak będzie. Na zawsze.
- Ale...
- Żadnego ale! Nie zostawię cię! Zawsze będę obok. 
- Nie zostawiaj mnie. Nigdy. - znów się przytuliłam. 
- Nigdy. Obiecuję. - szepnął mi we włosy. 
Wtedy choć trochę odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam,  że Kendall mnie nie zostawi. On zawsze dotrzymywał danego słowa. Teraz też tak będzie.

Wstałam równo ze słońcem. Obudziłam się kiedy ono wschodziło. Przebrałam się w dres i poszłam do ogrodu ćwiczyć jogę. To niby uspokaja, ale mnie tylko jeszcze bardziej zaniepokoiło. Te głupie ćwiczenia sprawiły, że jeszcze więcej myślałam o tym wszystkim. Czułam się jak jakaś wyrocznia.  Tylko, że te wiedzą co się stanie, a ja? Nic. Guzik. Miałam cholerne przeczucie, że coś się wydarzy, ale za Chiny nie mogłam wymyślić co może się stać. Kompletna pustka w głowie.
- A ty już nie śpisz? - do kuchni weszła Vicki.

- Od wczoraj. - mruknęłam kładąc głowę na stół.
- Chcesz kawy? - zapytała i zaczęła robić napoje dla wszystkich. 

- Nie dzięki. Wypiłam już trzy. 
- Co? Wiesz, że przez to możesz się wykończyć? - zapytała przerażona. Wstawiła wodę. 
- Kawa mi nie zaszkodzi. - wywróciłam oczami. Akurat w kuchni pojawiły się nasza trójka dzieci. Carlos, Kendall i Logan. jedno pojechało na wakacje wkurzać Vivi. O dziwo chłopcy nie mieli kaca. Nawet po nich nie było widać, żeby wczoraj pili.
- Hej kochanie. - blondyn pocałował mnie w policzek.  - Od kiedy nie śpisz? 
- Od wschodu słońca. 
- Przyda ci się trochę relaksu, wiesz? - bardziej stwierdził niż zapytał. 
- Nie. Nie potrzebuję tego. - uśmiechnęłam się 
- Serio? Wyglądasz jak trup. - powiedział Carlos z pełną buzią. 
- Zamknij ryj, Pena. - warknął Kendall.  - Chodź. Prześpisz się. - wziął mnie na ręce i zaczął nieść na górę.
- Nie chcę iść spać. Chcę być z tobą. - powiedziałam wtulając się w jego tors.
- Musisz spać. - mruknął. - Bez tego nie możesz funkcjonować. 

- Ale... - zaprotestowałam kiedy położył mnie na łóżku w naszej sypialni. Przykrył mnie kocem. 
- Żadnego, ale. - skarcił mnie. - Śpi. Jadę na miasto. Chcesz coś? 
- Jakbyś mógł to perfumy mi się skoczyły. - uśmiechnęłam się. On zawsze miał lepszy gust do tego. Wybierał mi najlepsze i kupował je.
 - Oczywiście. - pocałował mnie w czubek głowy i wyszedł. Nie minęło dużo czasu,a zasnęłam. 


Oczami Kendall'a 


Zrobiłem to co miałem do zrobienia i ruszyłem po perfumy, dla mojej księżniczki. W radiu leciało Windows Down, więc zrobiłem głośniej i zacząłem śpiewać. Jechałem powoli. Zgodnie z przepisami. Nie śpieszyło mi się, bo im szybciej bym wrócił Meg krócej by spała. Wstała zaraz po tym jakbym przekroczył próg domu i wtedy już bym jej nie namówił do spania. 
Zacząłem skręcać w odpowiednią ulicę. Nagle usłyszałem pisk opon. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem, jak tir jedzie w moją stronę. Kierowca nie próbował niczego. Był piany. Strasznie piany. Próbowałem uciekać, ale to nic nie dało. Uderzył we mnie. Moja głowa odbiła się od bocznej szyby, a auto sunęło się po jezdni. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Samochód odmawiał mi posłuszeństwa. Przygniótł mnie do budynku. Uderzyłem głową o kierownicę. Jedyne co usłyszałem przed straceniem przytomności to pisk opon.... 


Oczami Meg

- Wstawaj! Wstawaj! - ktoś przeraźliwie krzyczał i mną potrząsał. - Wstawaj! Meg! Wstawaj! 
- Co? Co jest? - zapytałam powoli otwierając oczy. To była Vicki. Płakała i była przerażona. 
- Kendall....
- Co z nim? - obudziłam się natychmiastowo. 
- Musimy jechać do szpitala! - kiedy to powiedziała błyskawicznie wstałam i znalazłam się na dole. Chłopaki już tam byli. Szybko wsiedliśmy do aut i pojechaliśmy do wskazanego szpitala. 
- Kendall Schmidt. Gdzie leży? - zapytałam cała przerażona. 
- Kendall Schmidt... Aktualnie jest na operacji. - powiedziała recepcjonistka. - Proszę usiąść. Lekarz za chwilę powinien przyjść do państwa.  
Chłopaki posadzili mnie na pobliskim krześle. Boże co się stało? Dlaczego operacja? Dlaczego szpital? Miał wypadek? Jezu! Niech ten lekarz już przyjdzie, bo nie wytrzymam! Zabije się jeśli coś mu się stało!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I to 134! :D Zadowolone? ;> Bo ja bardzo ;3 Trzymajcie kciuki za Kendzia :D <3 Do zobaczenia :D 


PS: uprzedzam, że jeśli nie będzie mnie przez dłuższy czas (do ok 3 maja) to nie martwcie się, nie ucieknę wam tak szybko ;**** <3 

sobota, 29 marca 2014

Hej.
Jest Was bardzo mało.
Aż dwie osoby to czytają. 

Ale cóż. Sama sobie jestem winna. Ciągłe zawieszanie, beznadziejne rozdziały, zamęt w ich treści, pełno błędów, nielogiczna treść.
Wszystko jest moją winą i ja o tym wiem, ale...
Cholernie za Wami tęsknię. Za tym jak wchodziłam na bloga z radością, bo wiedziałam, że to Wam się podoba, że jest dla kogo pisać, a teraz? Zostałam sama i to przez własną głupotę.
Nie dziwię się Wam, bo sama pewnie bym porzuciła takiego idiotycznego bloga jak ten. ;/
Pewnie macie mnie dość i to BARDZO, ale... chcę skończyć tego bloga, a dużo już nie zostało...
Dlatego chciałabym, żebyście byli ze mną do końca... Proszę... Wasze opinie dają mi porządnego kopa i chęć do pisania... Pomożecie mi??? :C Ten ostatni raz??? :C





133 " (...) Gdzie byłaś? (...) " 




Oczami Meg



Kolejna nieprzespana nocka. Jedynie tego mi brakowało. Bezsenności. Cały czas przewracałam się z boku na bok. Wierciłam się. Szukałam miejsca. Lewy bok, nie. Prawy bok, nie. Brzuch, nie. Plecy, nie. U Kendalla, nie. Nigdzie mi nie było wygodnie. Za bardzo martwiłam się o Vivienne. Ostatnio jak z nią rozmawiałam to nie była zbyt wesoła. Może znowu się pokłóciła z Jamesem? Albo coś się stało? W mojej głowie formowały się najgorsze scenariusze. Miałam wrażenie, że coś się stanie. Coś złego, bardzo złego.
- Kochanie, gdzie idziesz? - Kendall się przebudził. Pewnie moje wiercenie go obudziło.
- Idę się napić wody. Śpi. - pocałowałam go w czoło.
Po cichu otworzyłam drzwi sypialni, a następnie je zamknęłam. Cicho zeszłam na dół. Moje kroki były miękkie i zwinne. Nie chciałam obudzić ani Logana ani Victorii. Oboje spali w salonie. Bell się uparła i nie mieliśmy na nią rady. Weszłam do kuchni i jak nalałam do szklanki wody, najciszej jak tylko potrafiłam. Wzięłam łyka i ruszyłam w drogę powrotną do sypialni. Kiedy byłam w salonie usłyszałam jak drzwi frontowe się otwierają. Gwałtownie się zatrzymałam... Serce mi przyśpieszyło, a tętno zaraz podskoczyło. Adrenalina wzrastała z każdą sekundą. No chyba nikomu nie przypomniało się, że o trzeciej nad ranem trzeba wrócić do domu... To musiał być ktoś inny... Obcy...
Po chwili moim oczom ukazał się blond kucyk.  Odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam, że to Halston. Ale chwila. Gdzie ona była? I dlaczego wraca dopiero nad ranem? Przecież nawet nie zauważyłam kiedy wychodziła. Co jest grane? 

- Gdzie byłaś? - zmarszczyłam brwi, a ona na dźwięk mojego głosu podskoczyła ze strachu. 
- Nie muszę ci się tłumaczyć. - powiedziała pewnie, ale było widać, że się boi. 
- Gdzie byłaś? - powtórzyłam. - Jamesa nie ma, a ty się bawisz w najlepsze? Jesteś idealną narzeczoną na śmietnik. - syknęłam. 
- Uważaj na słowa! - fuknęła. 
- Bo co mi zrobisz? Powiesz Jamesowi? - prychnęłam i ruszyłam z powrotem na górę. - Nie rusza mnie to. Serio. 
- Wyrzuci cię stąd! - krzyknęła za mną, a je ledwo powstrzymałam śmiech. To ona jest tak zapracowana, że nawet nie wie iż dom, w którym mieszka należy do Logana. Obecnie pijanego, ale to nie ważne.
- Kotku, - położyłam się z powrotem obok Kendalla. Mocno się do niego przytuliłam. - Wiesz, że Halston coś ukrywa?
- Kochanie, śpi. - przytulił mnie. - Jest trzecia nad ranem. Śpi już.
Po mimo próśb Kendalla nie zmrużyłam oka. Nie mogłam. Wciąż się zastanawiałam, dlaczego ona tak późno wraca i skąd wraca. Może to jest to zło, które ma się wydarzyć? Nie. To zło wydarzyło się, wraz z jej przybyciem i oświadczynami Jamesa. To będzie coś gorszego. Znacznie coś gorszego. Coś czego nie da się już naprawić...

Kendall się przeciągnął, a ja na ten widok się uśmiechnęłam. Uwielbiałam patrzeć jak się budzi. To był widok, za który mogłabym oddać wszystko. Dosłownie wszystko. 

- Dzień dobry. - szepnęłam nadal mu się przyglądając.
- Cześć kochanie. - musnął moje usta. - Nie spałaś. - powiedział, kiedy się odsunął. Pewnie wyglądałam strasznie. Te sine worki pod oczami.
- Coś się stanie. - mruknęłam, a on momentalnie mnie do siebie przytulił. 

- Dlaczego tak uważasz? - pocałował mnie w czubek głowy. 
- Po prostu to czuję. Coś strasznego się stanie. Bardzo strasznego. - spojrzałam prosto w jego zielone oczy. Zawsze mnie hipnotyzowały i uwodziły na nowo. Były przepiękne. Najcenniejsze na świecie.
- Skarbie, - zaczął gładząc mój policzek. - Niech się dzieje co chce. Ja jestem szczęśliwy, bo mam ciebie i nic tego nie zmieni. Nawet najgorsza rzecz na świecie. Zawsze będę z tobą.
- Kocham cię. - uśmiechnęłam się i go pocałowałam. Odwzajemnił pocałunki. Jednym ruchem posadził mnie na swój brzuch i zaczął badać moje plecy. W pewnym momencie ugryzłam go w dolną wargę, a on się tylko cicho zaśmiał. Szybko się znalazł nade mną i przyssał się do mojej szyi. Zaczęłam się śmiać pojękując od czasu do czasu. Nagle drzwi naszej sypialni się otworzyły, a do środka weszła Vicki.
- Ken... Przepraszam. - powiedziała, kiedy zobaczyła jak Kendall ukradkiem siedzi na mnie. 

- Nie Vicki, zaczekaj! - powiedziałam spychając go z siebie. - Coś się stało?
- Nie nic. Kontynuujcie, bo najwyraźniej wam przerwałam.
- W niczym nie przerwałaś. - powiedział Kendall, a ona dopiero wtedy weszła z powrotem. Zamknęła cicho drzwi i usiadła na łóżku.
- Myślałam o tym co wczoraj mówiliście. - powiedziała, a ja z Kendallem spojrzeliśmy na siebie. 

- Tak? - zdziwił się blondyn. 
- Tak i postanowiłam, że zaprowadzę go na ten odwyk.
- To dobrze. - uśmiechnęłam się lekko. 

- Ej, no on dopiero upił się drugi raz. - Kendall zaczął go bronić. - Może poczekajmy jeszcze z tym odwykiem, co?
- Wiem, że to twój najlepszy przyjaciel, ale on musi się leczyć. - powiedziałam twardo. 

- Rozumiem to, ale trzeba z nim najpierw o tym pogadać, a nie tak z dnia na dzień go zabierać na odwyk. Pogadam z nim i postawię mu ultimatum. 
- Jakie? - Bell się zaciekawiła. 
- Jeżeli nie rzuci picia przez najbliższe dwa tygodnie zabieramy go na odwyk. - powiedział dość poważnie. 
- Wątpię, żeby to się udało, ale niech będzie. - powiedziałam zrezygnowana. 
- Dzięki. - blondynka uściskała nas i wesoła wyszła z naszego pokoju. Najwyraźniej nie chciała, żeby Logan ją zostawił. Była od niego uzależniona.
- To na czym skończyliśmy? - Kendall zaczął całować mnie po szyi.
- Na prysznicu. - zaśmiałam się wstając.
- Czyli przenosimy się pod prysznic? - znacząco poruszał brwiami. 

- Co? Nie. - zaśmiałam się. - Ja idę pod prysznic, a ty tu trochę ogarnij, bo niedługo nie będzie widać komody pod tą warstwą kurzu. 
- Bo nie sprzątasz. - udał nafochanego.
- Bo ty to robisz lepiej, zwłaszcza jak masz motywacje.
- Dobra. - wyszczerzył się, a ja poszłam pod prysznic.



Oczami Carlosa


- Dlaczego wciąż jej bronisz? - znowu ten sam temat. Christine nie odpuszczała. Wciąż mnie posądzała o zdradę z Vicki, że to ją kocham, a nie swoją dziewczynę. Owszem kocham Vicki, ale jak młodszą siostrę, tak samo jak Vivienne i Meg. - A może teraz sypiasz z Droke?
- O co ci znowu chodzi? - westchnąłem wstając z łóżka.  

- O twoje zdrady. - syknęła. 
- Nie zdradziłem cię. - mruknąłem grzebiąc w komórce. 
- A Droke? - syknęła. 
-  Nie przespałem się z nią. - nie wytrzymałem. - Zdążyłem uciec. Powstrzymać ją i dobrze o tym wiesz.
- Nie kłam. Na pewno nie mówisz mi prawdy. - powiedziała, a ja założyłem czarne jeansy i biały T-shirt. 
- Dlaczego wciąż wywołujesz kłótnie? Jeśli masz mnie dość to mi to po prostu powiedz. Zerwij i się wyprowadź. Wtedy będziesz mieć spokój.... Oboje go będziemy mieć ... - ostanie zdanie wyszeptałem. 
- Nie dam ci tej satysfakcji. Będziesz się męczyć tak długo jak ja... Do końca życia... 
- Chyba, że ci się nie oświadczę.  - mruknąłem i wyszedłem z pokoju. Christin była bardzo denerwująca, ale ją kochałem. Przynajmniej tak czułem... 


Oczami Vivienne 


Razem z Austinem i Jamesem byliśmy na plaży. Maslow nie ukrywał swojej nie chęci do brązowookiego. Cały czas mu dogryzał, obrażał. 
- Nie rozumiem jak możesz się z nim zadawać? Jest idiotą. - mruknął Maslow, kiedy Mahone poszedł nam po deski do surfingu. 
- Nie rozumiem jak możesz być zaręczony z Sage? Jesteś idiotą. - mruknęłam. 
- To nie to samo. - warknął. - Nie znasz go. Może zrobić ci krzywdę. 
- I kto będzie cię pilnował. - udałam smutek. - W przeciwieństwie do ciebie on potrafi zaproponować trasę. 
- Macie wspólną trasę koncertową. 
- Nie. - powiedziałam szybko. - Zaproponował mi, żebym pojechała z nim. 
- No chyba nie pojedziesz! - oburzył się.
- Wolałabym jechać z nim niż spędzić chociaż jedną chwilę dłużej z tobą......




......

czwartek, 27 marca 2014

132 " (...) Zabronisz mi? (...) "

- Nie możesz się z nim zadawać. - chodziłem za nią po całym jej apartamencie. - Może być niebezpieczny. Nie znasz go. 
- A skąd wiesz? Może właśnie znam go bardzo dobrze, ale nigdy ci o nim nie mówiłam? Nie pomyślałeś? 
- Nie prawda. Nie znałaś go. Nigdy o nim nie mówiłaś. 
- Może dlatego, że nie chciałam, żebyś był zazdrosny? - wzięła spodenki i poszła od łazienki. 
- Nie było nic o nim w twoim pamiętniku. - powiedziałem pewnie. 
- Czytałeś mój pamiętnik? - warknęła. 
- Nie miałem wyjścia. Nie chciałaś ze mną rozmawiać. Musiałem wiedzieć co się dzieje w twoim życiu. 
- To trzeba było się zapytać. - syknęła wracając do pokoju.
- I ty byś mi powiedziała. - wywróciłem oczami. 
- Tak. Dobrze, wiesz, że nigdy cię nie okłamywałam. - szepnęła. - Ale chyba zacznę. - dodała cicho i wyszła z apartamentu. 
Dosyć, że się ze mną zgodziła pojechać to jeszcze ją denerwuje. Miała odpocząć, a nie być przesłuchiwana. Przecież jej życie nie powinno mnie obchodzić. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Może nie powinienem tu z nią być? Może byłoby jej lepiej beze mnie? 


Oczami Carlosa 


- Logan, do cholery, uspokój się! - krzyknąłem, kiedy po raz kolejny dopierał się do Victorii. Był totalnie schlany i myślał tylko o jednym.
 - Jest moja! Mogę uprawiać z nią seks, kiedy tylko chcę! - ryknął. - Chcę właśnie teraz! 
- Uspokój się! - krzyknął Kendall próbując go posadzić na fotelu. Bez skutecznie. Był za silny. Ruchem głowy rozkazałem Christine zabrać Meg i Vicki. Musiałem z Kendallem sobie sam poradzić z nim. Teraz by się przydał James.
- Dajcie mi tu Maslowa! - krzyknął. Najwyraźniej mu się odmieniło. Jednak szczerze wątpię, żeby ten miał ochotę na "rozrywkę" z Hendersonem. - Obije mu ten ryj!
- Logan, uspokój się! - znowu krzyknąłem. Tym razem głośniej. Znacznie głośniej. 
- Zabije go! - szarpał się. Kiedy się uwolnił z naszego uścisku ruszył ku wyjściu. Na szczęście w połowie zemdlał. Nie powiem. Razem z Kendallem cieszyliśmy się. Położyliśmy go na kanapie, a Vicki przykryła go kocem. Kiedy ta przy nim siedziała i pilnowała by sobie czegoś nie zrobił, my obgadywaliśmy sprawy w kuchni.
- Trzeba zadzwonić do jej rodziców. - mruknęła Christi. 

- I co im powiesz? - prychnąłem. - Panie prezydencie facet pańskiej córki zamienił się w  świnię? Nie możemy do nich zadzwonić. 
- Carlos ma rację. - Meg mnie poparła. - Jeśli zadzwonimy do jej rodziców to ją stąd zabiorą. Jeśli zadzwonimy do rodziców Logana ojciec go zabije. 
- Racja. - Kendall przytulił się do Meg. - Wiecie, że jego ojciec nie toleruje pijaństwa, a w salonie leży pijak JEGO SYN. 
- Musimy sobie sami poradzić. - szepnęła Brown.
- Może weźmiemy go na odwyk? - palnęła Christi. 
- Ta, bo on pójdzie na odwyk. Prędzej cię zabije niż pozwoli się tam zaprowadzić. - podrapałem się w tył głowy. - Trzeba coś wymyślić, bo on wykończy tą biedną Vicki. 
- Ona jest tak zakochana, że nie widzi, że to co robi Logan jest złe. Nie chce od niego odejść, bo się boi, że tego nie przeżyje. W końcu to on ją jako pierwszy z was zaakceptował. - powiedziała blondynka patrząc to na mnie to na swojego chłopaka. 
- A to... coś za każdym razem zrobi słodkie oczka i ona mu ulega. - dodałem zaciskając szczękę. 
- Nie ważne co zrobi. Ona mu wybaczy. - Kendall przyjął ten sam ton co ja. 


Oczami Vivienne


- Hej. - przywitałam się z Austinem. Tak Austin Mahone. Jest bardzo zdolny i wiele osiągnie. 
- Hej. - przytulił mnie, a następnie ruszyliśmy do jego salonu. 
- Co się stało? - zapytał siadając na sofie. 
- Nic. - uśmiechnęłam się. - Kiedy jedziesz w trasę? 
- Za dwa dni. A co? Chcesz jechać ze mną? - zaśmiał się.
- Nie mogę. Muszę dzieci pilnować.
- Chciałaś to masz czwórkę. 
- I to jeszcze takie nierozwydrzone. - udałam załamanie.
- I ja mam wystąpić w nich serialu. - znacząco poruszał brwiami.
- Ty się tak nie ciesz. - skarciłam go. - Nie wyrwiesz tam żadnej dziewczyny.
- Dobrze mamo. - zaśmiał się cicho. 
I tak nam zleciało większość wieczoru. Śmialiśmy się,a potem  Austin mnie odwiózł pod sam hotel.


Oczami Halston


Nie przerywając pocałunku ściągnęłam jego T-shirt. Moje ręce zjeżdżały po jego torsie, badając każdy szczegół. Jego silne dłonie przyciągały mnie do siebie. Pieszcząc moje pośladki. Chwyciłam go za pasek od spodni i zaczęłam ruszać się w rytm  jego gorących pocałunków. Jego dłoń gładziłam mój policzek, pilnując bym nie przerwała pocałunku. Po chwili poczułam jak mnie unosi. Oplotłam nogami jego tułów i pozwoliłam się nieść. Nie minęło dużo czasu, a moje ciało ogarnął chłód. Ściana. Mocno mnie przydusił do ściany. Lekko się od niej odbiłam wydając przy tym cichy jęk. Ramka ze zdjęciem spadła. Nie zwróciliśmy na to uwagi. Zaczął całować mnie po szyji. Przyssał się do niej. Pieścił ją językiem, pocałunkami i delikatnie przygryzał skórę. Jęknęłam z rozkoszy. To było niesamowite uczucie. Dawno nie odczuwałam takiej rozkoszy. Nagle oderwał mnie od ściany i rzucił na łóżko. Tylko na to czekałam... 

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Żyje ktoś jeszcze na tym blogu? Czy tylko ja? Odezwijcie się. Plissss. ;)

poniedziałek, 24 marca 2014

131 " (...) Już idę. (...) "

O dziwo Vivienne się zgodziła ze mną pojechać. Ale dlaczego? Tutaj ma fanów, przyjaciół... A jednak zgodziła się pojechać ze mną. Może nadal mnie kocha? Może tylko udaje niechęć do mnie? Może uważa, że jestem szczęśliwy nie będąc z nią? Nie wiem. Naprawdę nie wiem co mam już myśleć.
Tego samego dnia, poznałem Halston i się jej oświadczyłem. To naprawdę trzeba być idiotą. Logicznie myśląc to ja jej wcale nie znam. Poprosiłem o rękę po pijanemu. A przecież jak budzisz się obok "narzeczonej"  to nie wypada powiedzieć, że ma wypierdalać. Zwłaszcza kiedy oboje byliśmy nadzy. Mam tylko nadzieję, że nie zaszła w ciążę.
Teraz muszę udawać miłość,ale może sama przyjdzie? Przecież z czasem mogę ją pokochać.



Oczami Victorii


- On jest naprawdę nienormalny? - siedziałam na łóżku w pokoju przyjaciółki i pomagałam się jej pakować.
- Najwyraźniej. - włożyła kolejne rzeczy do walizki. - Tylko kompletny idiota oświadcza się nieznajomej. W dodatku robi to po pijaku,
- Dokładnie. Robi jej tylko nadzieję. I jeszcze tchórz teraz ucieka...
- Tego tchórza trzeba przypilnować. - mruknęła. - Jeszcze może sobie coś zrobić w tym Miami.
- Dobrze, że ty z nim jedziesz. Może przemówisz mu do rozsądku.
- Wiesz co mu przemówi do rozsądku? - zapięła walizkę. - Kij baseballowy.
Zaśmiałam się cicho, a brunetka do mnie dołączyła. Uwielbiałam z nią rozmawiać. Jako jedyna traktowała mnie normalnie. Logan, który kochał mnie niby nad życie, mówił do mnie "córko prezydenta", "bo powie tacie". Czasami nawet "żartował", że teraz ma szanse zostać prezydentem. Żartował. Tak uważał. Nie sadzę, żeby to brzmiało jak żart. Nawet już ze mną nie chce się kochać. Uważa, że ktoś nas obserwuję, albo że kamery są zamontowane w pokoju. Niech nie przesadza. Już nigdzie razem nie wychodzimy, ciągle tylko siedzimy w domu. To znaczy, on jeszcze jeździ od czasu do czasu do studia. Raz mnie nawet zakluczył w naszej sypialni, bo stwierdził, że mogę mieć kochanka. Jednym słowem. To nie jest mój Logan.




- Hahaha... - postawiłyśmy jej walizki w wejściu. - Tego nigdy nie zapomnę.
- Ja też nie. - zawtórowałam brunetce.  
- Z czego się tak śmiejecie? - zapytał Carlos odwracając się do nas na fotelu. 
- I tak nie zrozumiesz. - powiedziałam chichocząc jak opętana.
- Damy z białego domu nie zrozumiecie. - mruknął Logan gapiąc się w telewizor. Od razu przestałyśmy się śmiać, a on dopiero wtedy spojrzał na nas. - Powiedziałem coś nie tak?
- Nigdy nie myślisz za nim coś powiesz? - do salonu wszedł Kendall. 
- Przecież nic złego nie powiedziałem. - bronił się. 
- Jesteś idiotą. - warknęła Vivienne. 
- Bo zaraz nigdzie nie pojedziesz. - pogroził mi palcem.
- A kto mi zabroni? Ty? - prychnęła. 
- Jestem twoim kuzynem. Starszym. Jesteś niepełnoletnia. 
- Zjebanym kuzynem. - warknęła, a wszyscy na nią spojrzeli zszokowani. Przecież ona nigdy nie klęła. Zawsze była spokojniejsza od nas, a teraz? Zmieniła się i to bardzo. 
- Vivienne, taksówka już jest? - do salonu wszedł James. 
- Już idę. - mruknęła i się ze mną pożegnała. - Będę co dziennie dzwonić. 
- Trzymam cię za słowo. - uściskałam ją. 
- Pa. - pomachała reszcie i razem z Jamesem wyszła. Chłopak włożył jej walizki do bagażnika, a następnie odjechali. Jeszcze raz jej pomachałam, a następnie wróciłam do salonu. Usiadłam w fotelu i głośno wypuściłam powietrze. 
- Aż tak się zmęczyłaś? - zaśmiał się Latynos. 
- Carlos... - zrobiłam minę słodkiego szczeniaczka. - A zrobiłbyś mi ten swój deser lodowy? 
- Nie mam wyboru, prawda? - zaśmiał się cicho wstając i kierując do kuchni. 
- Dziękuję! - krzyknęłam za nim. 
- Ja też chcę! - krzyknęli pozostali. 




Oczami Jamesa 


Odkąd weszliśmy do samolotu nie spojrzała na mnie ani razu. Cały czas siedziała i patrzyła w okno. Tak jakby chmury były ciekawszą rzeczą niż rozmowa ze mną. Może dla niej były? Pewnie nie chciała ze mną tam lecieć i zgodziła się tylko z litości. To na pewno była litość. Nic innego, tylko litość, której nienawidziłem. 
- Zrobiłaś to z litości? - spojrzałem na nią, a ona nawet nie drgnęła. - Vivienne? - lekko ją szturchnąłem. 
- Hmm? Mówiłeś coś? - zapytała powoli odwracając się do mnie. 
- Zrobiłaś to z litości? - powtórzyłem. 
- Ale co? - zmarszczyła brwi. 
- Zgodziłaś się ze mną tam pojechać. 
Nie odpowiedziała. Włożyła słuchawki w uszy i znów spojrzała w okno. 
- Nigdy nie litowałam się na tobą i nie zamierzam. - mruknęła i to były jej ostatnie słowa skierowane do mnie. Potem zasnąłem. Śniłem o plaży. O Vivienne. Byliśmy razem na plaży. Leżeliśmy na kocu. Przytulała się do mnie. Całowała moją dłoń. Czułem zapach jej miękkich włosów. Jej brązowe oczy badały każdy szczegół mojej dłoni...


- Proszę pana. Proszę pana. - usłyszałem jak przez mgłę. Powoli otworzyłem oczy. Przede mną stała nachylona stewardesa. Spojrzałem w bok. Nie było jej. - Proszę wysiąść. Pańska dziewczyna czeka na pana w środku. 
 - Co? - zapytałem przecierając oczy. 
- Pańska dziewczyna jest już w budynku. 
Szybko wstałem i skierowałem się do wyjścia. Nie minęło dużo czasu,a  mogłem zobaczyć jak Vivienne rozmawia z jakimś chłopakiem. Chyba był od niej młodszy. Nie wiem. Nie znałem go, ale ona przeciwnie... Może to jej nowy chłopak? Może dlatego się zgodziła?



~*~*~*~*~*~*~*~*~*~* ~*~*~*~*~*~*~*~*~*~* ~*~*~*~*~*~*~*~*~*~* ~*~*~*~*~*~*~*~*~*~* ~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejj ;* Pojawiła się nowa zakładka "Konkurs" Prosiłabym, żeby chętni do niej zajrzeli. Wicie co? Chyba znów powracam do akcji. xd Notki będą się pojawiać w miarę regularnie, ale niczego nie obiecuję, bo zbliżają się egzaminy. Mam nadzieję, że moi czytelnicy wciąż są ze mną. :) Dajce o sobie trochę znać, bo tęsknię za wami. Bardzo... ;ccc
Lofffkii ;*

wtorek, 25 lutego 2014

130 (...) ... (...)

Hej ;p Najpierw muszę was podręczyć xd A więc. Notki będą dodawane BARDZO RZADKO. Mam coraz mniej czasu wolnego, a nie zawsze mogę go poświęcić blogowi. ;) Jest coraz więcej nauki, a ludzie są coraz bardziej upierdliwsi. -,- Niestety. Ale mam nadzieję, że zrozumiecie i zostaniecie ze mną ;3 <3 
Lovvvki i miłego czytania ;p ;*





- Nie rozumiem cię. - mruknąłem wchodząc za szatynką do jej nowej sypialni. Zerwaliśmy, a ja się zaręczyłem, ale... Brakowało mi jej. Budzenia się przy niej. Patrzenia na nią każdego ranka. Kiedy to ona mnie budziła. Uwielbiałem jej uśmiech. Pamiętałem wszystko dokładnie. Każdą chwilą spędzoną z nią. Wszystko było cudowne i przepełnione magią. Nigdy z nikim nie byłem szczęśliwszy niż z nią. Dawała mi wszystko. Przy niej czułem się ważny. Owszem. Byłem sławny i uwielbiało mnie miliony nastolatków, ale to nie to samo. Ona była inna. Miała w sobie to coś, to czego nie miała żadna inna. Była wyjątkowa. 
Za każdym razem kiedy z nią rozmawiałem czułem się inaczej. Wywoływała we mnie uczucia, których nie odczuwałem będąc z kimś innym. Czułem jak serce mi przyspiesza, jak myśli zaczynają się plątać, a ręce drżeć. Nigdy nie czułem się tak, nawet będąc nastolatkiem, który zakochiwał się po raz pierwszy. Może zaczynałem kochać ją po raz kolejny? 
- Ale dlaczego? Po prostu nie chcę być twoim świadkiem na ślubie z dziewczyną, którą ledwo poznałeś. - mówiła spokojnie szukając czegoś w biurku. 
- Zakochałem się. - nie byłem pewien tego, ale ona o tym wiedziała. Chciała mnie powstrzymać przed głupstwem.
- Przez jedną noc? - prychnęła. - Przespałeś się z nią po pijaku, a następnie oświadczyłeś, wręczając pierścionek, który ci oddałam...
- Ja... - zaciąłem się. Miała rację. Nie znałem jej. Nie wiedziałem o niej praktycznie nic. W dodatku dałem jej pierścionek, należący do Vivienne. Byłem podłym chamem. 
- Co ty? Żałujesz? Proszę cię. - podeszła do szafki nocnej. - Oboje dobrze wiemy, że jej nie kochasz, że czujesz się zobowiązany być z nią, że należy tak postąpić. Ale się mylisz. Brnąc w to dalej ranisz ją coraz bardziej. - powiedziała i wyszła. 
Była mądra. Nie musiałem nic mówić, a ona to wszytko wiedziała. Czuła, że jej nie kocham. Znała mnie. Spędziła ze mną tyle czasu, że wiedziała co tak naprawdę odczuwam. 



Cały czas myślałem o słowach Vivienne. Miała rację, ale czy na pewno? A może jednak kochałem Halston? Może była tą jedyną? Może po prostu Vivienne nie chciała, żebym był szczęśliwy? Nie. Ona tego chciała, ale bała się, że popełnię błąd, którego będę żałował do końca życia, którego nie da się naprawić bez łez. Ale co mam zrobić? Tak po prostu do niej podejść i powiedzieć, że się myliłem? Że jej nie kocham? Że zbyt pochopnie podjąłem decyzję? Przecież nie mogę z nią zerwać! A może powinienem...? 
- James, wszystko w porządku? - zapytał mnie Carlos. - Wyglądasz dziwnie. Dobrze się czujesz? 
- Tak... - westchnąłem. - Po prostu nie wiem co mam robić... 
- Ale z czym?
- Z kłamstwem. - odwróciłem się do niego. - Gdybyś zrobił coś naprawdę głupiego, co wtedy byś powiedział? 
- Prawdę. - powiedział bez zastanowienia. 
- Ale jeśli ta prawda boli?
- Czasem prawda boli, ale kłamstwo zostawia znacznie większe i głębsze blizny. Lepiej powiedzieć prawdę i ponieść konsekwencję, niż brnąć w kłamstwo i stracić wszystko co się miało. 
- Kiedy stałeś się takim mądralom, co? - zaśmiałem się cicho. 
- Taki się urodziłem. - zawtórował mi. - Nic nie poradzę na swój geniusz. 
Znów się zaśmiałem.
- Dzięki, Carlos. 
- Spoko. To nic wielkiego. - uśmiechnął się i poszedł na górę.
- Czas stanąć twarzą w twarz z własnym strachem. - mruknąłem sam do siebie i poszedłem do swojej sypialni.

- Hej. - szepnąłem i schowałem ręce do kieszeni. Byłem mega spięty. Nie wiedziałem jak mam jej to powiedzieć. Bałem się jej reakcji. Bardzo.
- Coś się stało? - spytała i uśmiechnęła się promiennie.
- Chcę wyjechać...
- Ooo... wakacje? A gdzie pojedziemy? 
- Nie rozumiesz. Chcę pojechać sam. 
- Aha. - widać, że ją to zabolało. - A można znać powód?
- Chcę sobie wszystko  poukładać. Przemyśleć. Ogarnąć. 
- To znaczy co? - zmarszczyła brwi.
- Wszystko. 
- Kiedy chcesz wyjechać? 
- Za dwa dni. 

- Rozumiem. - mruknęła i wyszła. Wiedziałem, że ją to boli. To było widać, a ona nie zamierzała tego ukrywać.



~*~

Wiem, wiem. Krótki, ale to brak weny. Nie mam już pomysłów. To tak na szybko. Nwm kiedy będzie kolejny, więc niczego nie obiecuję. ;)  No i prosiłabym o pozostawienie komentarza. ;) Chciałabym zobaczyć ilu jeszcze czyta... to coś ;)