wtorek, 29 kwietnia 2014

135 " (...) Nie zostało mu wiele... (...) "

Cholera jasna! Jak długo można przeprowadzać operację?! Cholera, jak długo?! Co stało się, że on tak długo przechodził tą operację? Czy to było coś poważnego? Czy on przeżyje? Co ja zrobię jeśli umrze?
W mojej głowie kłębiły się najgorsze myśli. Bałam się o niego. Bardzo. Nigdy wcześniej nie odczuwałam takiego strachu. Bałam się, że go stracę na zawsze...
- Państwo do...? - przed nami stanął mężczyzna w białym fartuchu. Od razu się poderwałam i stanęłam obok niego.
- Co z moim chłopakiem? Co z Kendallem? - zapytałam spanikowana.
- Schmidtem? - zapytał, a ja pokiwałam głową. - Cóż. Jego stan jest bardzo ciężki... Ma połamane żebra, zmiażdżone niektóre organy wewnętrzne, ciągłe krwotoki, uszkodzoną czaszkę, połamane kości...
- Ale co mu się stało? - zapytałam, a łzy ponownie zaczęły spływać po mich policzkach.
- Miał poważny wypadek. - zaczął przełykając ślinę. - Jego samochód został przygnieciony do budynku wraz z nim. Kierowca tira uciekł z miejsca zdarzenia. Policja go wciąż szuka.
- Jezus Maria. - jęknęłam załamana. Wszyscy byliśmy w szoku.
- Nieuniknione, że...
- Niech pan nie kończy! - pisnęłam błagalnie wchodząc mu w pół zdania. - Zawsze jest nadzieja. On musi przeżyć.
- Robimy co w naszej mocy...
- To zróbcie więcej. - Logan mnie przytulił, a ja wybuchłam jeszcze głośniejszym płaczem.
- Czy możemy go zobaczyć? - zapytał cicho James.
- Tylko przez szybę. Przykro mi. - westchnął i odszedł.
Szybko poszliśmy w odpowiednim kierunku, ubierając wcześniej oczywiście szpitalne fartuchy dla pacjentów. Kiedy dotarliśmy do sali, w której leżał mój ukochany stanęliśmy jak wryci. W pokoju było pełno pielęgniarek. Wciąż coś przy nim robiły,a  on leżał nieprzytomny. Miał owiniętą głowę, nogę w gipsie, rękę, był po podłączany do EKG i innych najróżniejszych urządzeń. Była przeprowadzana dializa, podawane kroplówki, wciąż zmieniane opatrunki. Wyglądał... Strasznie... Wybuchłam niepohamowanym płaczem. Nie miałam siły. Chciałam zrobić coś co by mu pomogło, ale nie wiedziałam co. Nie mogłam nic zrobić. Musiałam czekać, aż... To było straszne.
- My jedziemy do domu. - mruknął James. Odwróciłam się delikatnie i zobaczyłam jak Vivienne i Maslow szykują się do wyjścia. - Ogarniemy dom, zawieziemy Fox'a do rodziców i wrócimy. Potem pojedziecie wy, żeby się ogarnąć.
Nie odpowiedziałam. Po prostu z powrotem przeniosłam wzrok na Kendall'a. Chciałam mu pomóc za wszelką cenę. Musiałam coś wymyślić. Dla niego byłam wstanie zrobić wszystko...


Oczami Vivienne

- James, boję się. - jęknęłam kiedy byliśmy już w domu. Ten bez słowa mnie przytulił. Tak jak kiedyś... czule. Odwzajemniłam uścisk. Potrzebowałam tego. Zwłaszcza teraz, gdy Kendall był w szpitalu i mógł umrzeć... Bałam się o niego i to cholernie... Żałowałam, że nie pojechałam z nim. Może to ja bym tam leżała, a on by się jakoś wykaraskał...
- Wszyscy się boimy... - szepnął przytulając mnie mocniej. Wiedziałam, że też martwi się o Kendalla. W końcu przyjaźnili się i to bardzo długo.
- A jeśli on umrze? - szepnęłam bardzo cicho.
- Nie umrze. Nie pozwolimy na to. Uratują go. Wystarczy uwierzyć...
Przełknęłam głośno ślinę. Chciałam wierzyć w to, że blondyn wyjdzie z tego, ale nie mogłam. Nie potrafiłam, bo wiedziałam w jakim jest ciężkim stanie.  Wzrok lekarza mówił sam za siebie. Nie zostało mu wiele...





~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Sorki, że taki krótki, ale to tak na szybko ;* Postaram się, żeby kolejny był dłuższy ;* Do zobaczenia myszki ;*

niedziela, 6 kwietnia 2014

134 " (...) Ty tak na serio? (...) "

Oczami Meg

Minął już tydzień odkąd Vivienne i James wyjechali. Logan niby się zmienił, ale jak tylko chłopaki pili to on też musiał. Cały czas powtarzałam Kendallowi, że nie mają tego robić, że mają go wspierać, a nie jeszcze nakręcać. Ale on stwierdził, że za bardzo przesadzam i jedno piwo nie zaszkodzi. Owszem. Im nie, ale Loganowi bardzo. Przecież człowiek, który rzuca picie nie może pozwolić sobie na "jedno piwo", bo to może być jego gwóźdź do trumny.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyście z nim nie pili? - warknęłam, kiedy Kendall wszedł do naszej sypialni. Kolejny mecz równa się kolejne piwa. - Dobrze, wiesz, że jeśli będziecie tak robić to on nigdy nie przestanie pić. 

- Oj nie przesadzaj. - cmoknął mnie w policzek i położył się na łóżku. 
- Ja nie mam przesadzać? - spojrzałam w lustro marszcząc czoło. Najwidoczniej mój chłopak miał w dupie to co mówiłam. - Jeśli się nie opanujecie to wyrzucę cały alkohol. 
- Nie zrobisz tego. - zmarszczył brwi. Był zły. 
- Właśnie, że tak. Dla Logana, ciebie i Carlosa. - wstałam i zaczęłam sprzątać jego brudne ubrania. Wrzuciłam je do specjalnego kosza w łazience. 
- I co będziemy pić przy meczu? - spojrzał na mnie dziwnie. 
- Czy ty się słyszysz? Nie potrzebny mi kolejny pijak w tym domu. - warknęłam. - Jak chcesz pić to pij, ale możesz być pewien, że ja tego tolerować nie będę. 
- Grozisz mi zerwaniem? - prychnął. Był wstawiony. Widziałam to. 
- Przypomnij sobie naszą rozmowę. Mówiłeś, że nigdy mnie nie zostawisz, a jak narazie ciągle się od siebie oddalamy. - szepnęłam. - Tego chcesz? 
Odwrócił twarz w drugą stronę. 
- Nie. 
- Więc nie pij. - poprosiłam. - Pomóż Loganowi. 
- Dobrze. - znów spojrzał na mnie. - Postaram się jak tylko mogę.
- Zrób to dla mnie. - szepnęłam. Dla Logana... Proszę... 

- Obiecuję, kochanie. - pocałował mnie w czoło.
Zacisnęłam usta i przytuliłam się do Kendalla. Ale to nie było zwykłe przytulenie. Było zupełnie inne. Bałam się okropnie. Przecież ostatnio jak miałam takie złe przeczucia to coś się wydarzyło. Wszyscy cierpieliśmy. Ale to nie chodzi teraz o rozterki miłosne. To będzie tragedia. Wielka tragedia, która nas poróżni. Bałam się. O wszystkich. Nie chciałam, żeby cierpieli, żebym ja cierpiała, Kendall. Miało być pięknie, a co jeśli nie będzie? Jeszcze mocniej przytuliłam się do mojego chłopaka. 

- Hej, co się dzieje? - odsunął się na tyle, by spojrzeć mi w oczy. 
- Boję się. Coś się stanie. To będzie tragedia. Straszna tragedia. Poróżni nas wszystkich. Kendall ja nie chcę. - prawie płakałam. 
- Kochanie. Naszej przyjaźni nic nie zniszczy. Przetrwamy to wszyscy razem. Tak jak każdy poprzedni problem. - mówił spokojnie.
- A my? Jeśli tego nie przetrwa nasz związek? 

- Co ty mówisz?! - skarcił mnie. - Obiecałem ci, że zawsze będziemy razem, że nic nas nie rozdzieli! I tak będzie. Na zawsze.
- Ale...
- Żadnego ale! Nie zostawię cię! Zawsze będę obok. 
- Nie zostawiaj mnie. Nigdy. - znów się przytuliłam. 
- Nigdy. Obiecuję. - szepnął mi we włosy. 
Wtedy choć trochę odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam,  że Kendall mnie nie zostawi. On zawsze dotrzymywał danego słowa. Teraz też tak będzie.

Wstałam równo ze słońcem. Obudziłam się kiedy ono wschodziło. Przebrałam się w dres i poszłam do ogrodu ćwiczyć jogę. To niby uspokaja, ale mnie tylko jeszcze bardziej zaniepokoiło. Te głupie ćwiczenia sprawiły, że jeszcze więcej myślałam o tym wszystkim. Czułam się jak jakaś wyrocznia.  Tylko, że te wiedzą co się stanie, a ja? Nic. Guzik. Miałam cholerne przeczucie, że coś się wydarzy, ale za Chiny nie mogłam wymyślić co może się stać. Kompletna pustka w głowie.
- A ty już nie śpisz? - do kuchni weszła Vicki.

- Od wczoraj. - mruknęłam kładąc głowę na stół.
- Chcesz kawy? - zapytała i zaczęła robić napoje dla wszystkich. 

- Nie dzięki. Wypiłam już trzy. 
- Co? Wiesz, że przez to możesz się wykończyć? - zapytała przerażona. Wstawiła wodę. 
- Kawa mi nie zaszkodzi. - wywróciłam oczami. Akurat w kuchni pojawiły się nasza trójka dzieci. Carlos, Kendall i Logan. jedno pojechało na wakacje wkurzać Vivi. O dziwo chłopcy nie mieli kaca. Nawet po nich nie było widać, żeby wczoraj pili.
- Hej kochanie. - blondyn pocałował mnie w policzek.  - Od kiedy nie śpisz? 
- Od wschodu słońca. 
- Przyda ci się trochę relaksu, wiesz? - bardziej stwierdził niż zapytał. 
- Nie. Nie potrzebuję tego. - uśmiechnęłam się 
- Serio? Wyglądasz jak trup. - powiedział Carlos z pełną buzią. 
- Zamknij ryj, Pena. - warknął Kendall.  - Chodź. Prześpisz się. - wziął mnie na ręce i zaczął nieść na górę.
- Nie chcę iść spać. Chcę być z tobą. - powiedziałam wtulając się w jego tors.
- Musisz spać. - mruknął. - Bez tego nie możesz funkcjonować. 

- Ale... - zaprotestowałam kiedy położył mnie na łóżku w naszej sypialni. Przykrył mnie kocem. 
- Żadnego, ale. - skarcił mnie. - Śpi. Jadę na miasto. Chcesz coś? 
- Jakbyś mógł to perfumy mi się skoczyły. - uśmiechnęłam się. On zawsze miał lepszy gust do tego. Wybierał mi najlepsze i kupował je.
 - Oczywiście. - pocałował mnie w czubek głowy i wyszedł. Nie minęło dużo czasu,a zasnęłam. 


Oczami Kendall'a 


Zrobiłem to co miałem do zrobienia i ruszyłem po perfumy, dla mojej księżniczki. W radiu leciało Windows Down, więc zrobiłem głośniej i zacząłem śpiewać. Jechałem powoli. Zgodnie z przepisami. Nie śpieszyło mi się, bo im szybciej bym wrócił Meg krócej by spała. Wstała zaraz po tym jakbym przekroczył próg domu i wtedy już bym jej nie namówił do spania. 
Zacząłem skręcać w odpowiednią ulicę. Nagle usłyszałem pisk opon. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem, jak tir jedzie w moją stronę. Kierowca nie próbował niczego. Był piany. Strasznie piany. Próbowałem uciekać, ale to nic nie dało. Uderzył we mnie. Moja głowa odbiła się od bocznej szyby, a auto sunęło się po jezdni. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Samochód odmawiał mi posłuszeństwa. Przygniótł mnie do budynku. Uderzyłem głową o kierownicę. Jedyne co usłyszałem przed straceniem przytomności to pisk opon.... 


Oczami Meg

- Wstawaj! Wstawaj! - ktoś przeraźliwie krzyczał i mną potrząsał. - Wstawaj! Meg! Wstawaj! 
- Co? Co jest? - zapytałam powoli otwierając oczy. To była Vicki. Płakała i była przerażona. 
- Kendall....
- Co z nim? - obudziłam się natychmiastowo. 
- Musimy jechać do szpitala! - kiedy to powiedziała błyskawicznie wstałam i znalazłam się na dole. Chłopaki już tam byli. Szybko wsiedliśmy do aut i pojechaliśmy do wskazanego szpitala. 
- Kendall Schmidt. Gdzie leży? - zapytałam cała przerażona. 
- Kendall Schmidt... Aktualnie jest na operacji. - powiedziała recepcjonistka. - Proszę usiąść. Lekarz za chwilę powinien przyjść do państwa.  
Chłopaki posadzili mnie na pobliskim krześle. Boże co się stało? Dlaczego operacja? Dlaczego szpital? Miał wypadek? Jezu! Niech ten lekarz już przyjdzie, bo nie wytrzymam! Zabije się jeśli coś mu się stało!


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I to 134! :D Zadowolone? ;> Bo ja bardzo ;3 Trzymajcie kciuki za Kendzia :D <3 Do zobaczenia :D 


PS: uprzedzam, że jeśli nie będzie mnie przez dłuższy czas (do ok 3 maja) to nie martwcie się, nie ucieknę wam tak szybko ;**** <3