wtorek, 25 lutego 2014

130 (...) ... (...)

Hej ;p Najpierw muszę was podręczyć xd A więc. Notki będą dodawane BARDZO RZADKO. Mam coraz mniej czasu wolnego, a nie zawsze mogę go poświęcić blogowi. ;) Jest coraz więcej nauki, a ludzie są coraz bardziej upierdliwsi. -,- Niestety. Ale mam nadzieję, że zrozumiecie i zostaniecie ze mną ;3 <3 
Lovvvki i miłego czytania ;p ;*





- Nie rozumiem cię. - mruknąłem wchodząc za szatynką do jej nowej sypialni. Zerwaliśmy, a ja się zaręczyłem, ale... Brakowało mi jej. Budzenia się przy niej. Patrzenia na nią każdego ranka. Kiedy to ona mnie budziła. Uwielbiałem jej uśmiech. Pamiętałem wszystko dokładnie. Każdą chwilą spędzoną z nią. Wszystko było cudowne i przepełnione magią. Nigdy z nikim nie byłem szczęśliwszy niż z nią. Dawała mi wszystko. Przy niej czułem się ważny. Owszem. Byłem sławny i uwielbiało mnie miliony nastolatków, ale to nie to samo. Ona była inna. Miała w sobie to coś, to czego nie miała żadna inna. Była wyjątkowa. 
Za każdym razem kiedy z nią rozmawiałem czułem się inaczej. Wywoływała we mnie uczucia, których nie odczuwałem będąc z kimś innym. Czułem jak serce mi przyspiesza, jak myśli zaczynają się plątać, a ręce drżeć. Nigdy nie czułem się tak, nawet będąc nastolatkiem, który zakochiwał się po raz pierwszy. Może zaczynałem kochać ją po raz kolejny? 
- Ale dlaczego? Po prostu nie chcę być twoim świadkiem na ślubie z dziewczyną, którą ledwo poznałeś. - mówiła spokojnie szukając czegoś w biurku. 
- Zakochałem się. - nie byłem pewien tego, ale ona o tym wiedziała. Chciała mnie powstrzymać przed głupstwem.
- Przez jedną noc? - prychnęła. - Przespałeś się z nią po pijaku, a następnie oświadczyłeś, wręczając pierścionek, który ci oddałam...
- Ja... - zaciąłem się. Miała rację. Nie znałem jej. Nie wiedziałem o niej praktycznie nic. W dodatku dałem jej pierścionek, należący do Vivienne. Byłem podłym chamem. 
- Co ty? Żałujesz? Proszę cię. - podeszła do szafki nocnej. - Oboje dobrze wiemy, że jej nie kochasz, że czujesz się zobowiązany być z nią, że należy tak postąpić. Ale się mylisz. Brnąc w to dalej ranisz ją coraz bardziej. - powiedziała i wyszła. 
Była mądra. Nie musiałem nic mówić, a ona to wszytko wiedziała. Czuła, że jej nie kocham. Znała mnie. Spędziła ze mną tyle czasu, że wiedziała co tak naprawdę odczuwam. 



Cały czas myślałem o słowach Vivienne. Miała rację, ale czy na pewno? A może jednak kochałem Halston? Może była tą jedyną? Może po prostu Vivienne nie chciała, żebym był szczęśliwy? Nie. Ona tego chciała, ale bała się, że popełnię błąd, którego będę żałował do końca życia, którego nie da się naprawić bez łez. Ale co mam zrobić? Tak po prostu do niej podejść i powiedzieć, że się myliłem? Że jej nie kocham? Że zbyt pochopnie podjąłem decyzję? Przecież nie mogę z nią zerwać! A może powinienem...? 
- James, wszystko w porządku? - zapytał mnie Carlos. - Wyglądasz dziwnie. Dobrze się czujesz? 
- Tak... - westchnąłem. - Po prostu nie wiem co mam robić... 
- Ale z czym?
- Z kłamstwem. - odwróciłem się do niego. - Gdybyś zrobił coś naprawdę głupiego, co wtedy byś powiedział? 
- Prawdę. - powiedział bez zastanowienia. 
- Ale jeśli ta prawda boli?
- Czasem prawda boli, ale kłamstwo zostawia znacznie większe i głębsze blizny. Lepiej powiedzieć prawdę i ponieść konsekwencję, niż brnąć w kłamstwo i stracić wszystko co się miało. 
- Kiedy stałeś się takim mądralom, co? - zaśmiałem się cicho. 
- Taki się urodziłem. - zawtórował mi. - Nic nie poradzę na swój geniusz. 
Znów się zaśmiałem.
- Dzięki, Carlos. 
- Spoko. To nic wielkiego. - uśmiechnął się i poszedł na górę.
- Czas stanąć twarzą w twarz z własnym strachem. - mruknąłem sam do siebie i poszedłem do swojej sypialni.

- Hej. - szepnąłem i schowałem ręce do kieszeni. Byłem mega spięty. Nie wiedziałem jak mam jej to powiedzieć. Bałem się jej reakcji. Bardzo.
- Coś się stało? - spytała i uśmiechnęła się promiennie.
- Chcę wyjechać...
- Ooo... wakacje? A gdzie pojedziemy? 
- Nie rozumiesz. Chcę pojechać sam. 
- Aha. - widać, że ją to zabolało. - A można znać powód?
- Chcę sobie wszystko  poukładać. Przemyśleć. Ogarnąć. 
- To znaczy co? - zmarszczyła brwi.
- Wszystko. 
- Kiedy chcesz wyjechać? 
- Za dwa dni. 

- Rozumiem. - mruknęła i wyszła. Wiedziałem, że ją to boli. To było widać, a ona nie zamierzała tego ukrywać.



~*~

Wiem, wiem. Krótki, ale to brak weny. Nie mam już pomysłów. To tak na szybko. Nwm kiedy będzie kolejny, więc niczego nie obiecuję. ;)  No i prosiłabym o pozostawienie komentarza. ;) Chciałabym zobaczyć ilu jeszcze czyta... to coś ;)