wtorek, 7 lutego 2017

136

Witam, cześć i czołem! Jest tu ktoś jeszcze w ogóle? XDD

WOW!  DWA LATA MINĘŁY ODKĄD OPUBLIKOWAŁAM OSTATNI ROZDZIAŁ!!! Takiej długiej przerwy to się nie spodziewałam, serio. Kto by pomyślał, że po tak długim czasie wrócę tutaj z czymś dla Was. Co prawda rozdział nie jest zbyt długi, ale mam dla Was informację. Otóż jak każdy wie, znaleźć tak zwaną wenę jest dość ciężko, jak i również pomysły na nowe rozdziały, a o czasie by je przenieś na papier to już nie wspomnę.

Poza tym jak każdy z nas starzeję się. A co za tym idzie zmienia mi się... WSZYSTKO. Dosłownie. Jestem już dość stara, bo w tym roku stuknie mi ostatnie -naście i czekają mnie studia. Jaki kierunek? Chcę się wybrać na medycynę, więc pewnie się domyślacie, że nie należę do osób, które potrafią pięknie pisać. Owszem, lubię to i to nawet bardzo. Przez te dwa lata coś tam nabazgrałam w brudnopisie, założyłam dwa blogi. Szok, no nie? Na jednym skończyło się na drugim rozdziale (brak pomysłów jak dalej to by pociągnąć do środka historii, który już mam),  a na drugim blogu zakończyłam historię bohaterów na rozdziale siódmym (pomimo, że mam napisane trzynaście). Dużo też napisałam jednorazówek z przyjaciółką (pewnie znacie ~Justme :) ), ale większość z nich nie dostała się na bloga, którego razem prowadzimy. Był nawet motyw, że zaczynamy prowadzić zupełnie nowego bloga z nową historią, ale jak zgadujecie... skończyło się tylko i wyłącznie na planach.

Do rzeczy. Chodzi oto, że mam pomysł jakby pociągnąć tę historię dalej, ale nie wiem jak zakończyć to co się wydarzyło do tej pory. I tu się zaczynają schody.
Primo. Mogłabym po prostu zacząć nową historię, nie kończąc poprzedniej, Wszystko by się wyjaśniało w kolejnych rozdziałach i wszystko byłoby si. Nie musiałabym wymyślać na siłę wszystkiego.
Secundo.  Jak wyżej wspomniałam. W tym roku będę zaczynać studia i pytanie, czy znajdę na nich czas, żeby cokolwiek napisać i czy jest sens zaczynać coś czego nie będę w stanie skończyć?
Tertio. Tematyka nowej historii, nie byłaby związana z BTR. Dlaczego? Bądźmy szczerzy. BTR umarło, a osoby, które nazywały się fanami zniknęły.



No także tego, zapraszam na bardzo krótki rozdział, a także do rozmyśleń. Jeżeli przeczytasz to, napisz mi o tym komentarz, bym wiedziała ilu jeszcze Was pozostało. Pamiętajcie. Komentarze motywują do działania. ;)

See you soon


~*~



       Minął tydzień odkąd Kendall trafił do szpitala. Każdy dzień stawał się dla nas wiecznością oczekiwania na coś co mogło nie nastąpić. Całymi dniami siedzieliśmy w szpitalu czekając, aż lekarz prowadzący podejdzie do  nas i powie, że nasz blondasek się obudził, że możemy z nim porozmawiać.
       Każdego dnia układałam w głowie scenariusz, a co by było gdyby... I każdy z nich miał szczęśliwe zakończenie. Każdy z nich kończył się pocałunkiem. Polubiłam marzenie o szczęśliwym zakończeniu. Szczerze mówią to pragnęłam, by któryś z moich scenariuszy się stał rzeczywistością. Wiem, byłam idiotką ciągle je układając, ale co mi zostało? Nic. Nasza nadzieja na wyzdrowienie Kendalla malała z każdym kolejnym dniem.
       Rozpoczęcie nowego dnia zaczynało się tak samo. Kawa, szybka toaleta i siedzenie pod drzwiami do pokoju Schmidta w nadziei, że ktoś stamtąd wyjdzie krzycząc: "TAK! OBUDZIŁ SIĘ! MOŻECIE GO PRZYWITAĆ! " i dosłownie tańcząc pójdzie dalej. Ale to było niemożliwe. Nie ze stanem naszego przyjaciela.
       Powoli wstałam z krzesła i powoli ruszyłam w kierunku szyby do pokoju blondyna. Poczułam na sobie zdziwiony wzrok przyjaciół. Delikatnie oparłam głowę o zimne szkło i spojrzałam na Meg, która siedziała przy łóżku i mocno ściskała rękę swojego chłopaka, którą od czasu do czasu delikatnie całowała. Tak jakby jej pocałunek miał sprawić, że on wyzdrowieje, że otworzy oczy i powie "Cześć, kochanie."
       Na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech, a w oczach pojawiły się łzy. To była prawdziwa miłość. Między nimi zawsze istniało gorące uczucie, które każdego dnia wzrastało. Byli idealną parą. Zawsze się kochającą i nie bali się uczucia, które ich "zniewoliło". Nigdy nie sądziłam, że będę świadkiem czegoś takiego, że zobaczę prawdziwą miłość.
- Dlaczego nie chcesz się obudzić? - szepnęłam sama do siebie, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy, które z czasem opadły na ziemię, by pozostawić na niej małe, okrągłe krople słonej wody. - Nie rób jej tego. Proszę Cię, Kendall. Nie pozwól jej dłużej cierpieć.
       Poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu, a następnie delikatnie przytula mnie do siebie. Powoli odwróciłam głowę i zobaczyłam James'a. Nie uśmiechał się. W dużym skupieniu obserwował Meg.
- Nie płacz. - szepnął po dłuższej chwili, - Nie masz powodów.
- Twój przyjaciel umiera. Nie martwi Cię to? - zapytałam, nie wierząc w to co przed chwilą usłyszałam.
- Mówiłem Ci. Nie umrze.
- Od tygodnia nie ma z nim kontaktu, Lekarze nie chcą nam nic powiedzieć, bo wiedzą, że każdego dnia jest coraz gorzej, ale nie chcą nas martwić.
- Kendall, nie umrze. Obiecałem Ci to. - spojrzał mi prosto w oczy,
- Oboje dobrze wiemy, że nie potrafisz dotrzymać tej obietnicy.
- Panie doktorze! - usłyszeliśmy głośny krzyk Meg, a następnie zobaczyliśmy jak lekarz wraz z dwoma pielęgniarkami wbiegając do sali Kendalla, a my zaraz za nimi.
- Co się dzieje? - personel zaczął sprawdzać cały sprzęt, do którego był po podłączany blondyn. Lekarz uważnie spojrzał na za intubowanego pacjenta.
- Poruszył ręką. - szepnęła uśmiechnięta blondynka. - Naprawdę. Zacisnął moją dłoń.
- Panno... - lekarz nie dokończył, ponieważ jego pacjent zaczął dusić się rurką. - Spokojnie, panie Schmidt. Zaraz usuniemy to z pańskiego gardła.
Nie minęło nawet pół godziny, a wszyscy siedzieliśmy obok blondaska i cieszyliśmy się jak idioci.
- Tak się martwiłam. - szepnęła Meg, głaskając policzek swojego chłopaka.
- Skarbie, - szepnął słabo. - Mam prośbę.
- Co tylko chcesz.
- Kupisz mi... hot-dog'a? - zapytał uśmiechając się delikatnie, a my wszyscy wybuchliśmy śmiechem.




~*~

Tutaj jest fragment rozdziału nowej historii, który miałby się pojawić za jakiś czas. Powiedzcie co myślicie i już.

~*~

Cztery lata.

       Minęły dokładnie cztery lata odkąd się rozstaliśmy. Krótko po tym jak Kendall wrócił do domu wyprowadziłam się. Bądźmy szczerzy. Nie miałam tam czego szukać. Przez pierwsze miesiące utrzymywałam kontakt z przyjaciółmi, ale potem się urwał. Z tego co zobaczyłam w gazetach i telewizji, Vicki wróciła do domu, ale bez Logana. Chyba się rozstali na dobre. Tworzyli naprawdę dobrą parę. Carlos podobno ma nową dziewczynę. Alexa Vega. Jest bardzo ładna i sprawia wrażenie sympatycznej. Ciekawe czy gdybyśmy nadal mieszkali razem to czybyśmy się polubiły? James. Widziałam go w Dancing with the Stars. Był naprawdę dobry, ale niestety nie wygrał. Co się dzieje z resztą moich przyjaciół nie mam bladego pojęcia.
       Być może błędem było ich porzucanie i wyjechanie bez słowa wyjaśnienia. Okay. Wiedzieli, że chcę podbić świat, ale nic więcej. Poza tym to było głupie marzenie, które i tak się nie spełniło. Jak z czasem się okazało, ludzie rozpoznawali mnie tylko i wyłącznie dlatego, że byłam z Maslow'em. Super kariera, nieprawdaż?
       I oto jestem. Stoję przed naszym starym domem. Dużo się zmieniło odkąd ostatni raz tu byłam. Dom wygląda jak nowy. Nowa farba, okna, drzwi i dach. Wszystko inne. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czyżby został tu tylko jeden, a reszta sie wyprowadziła? Nie wiem dlaczego, ale obstawiałam, że w drzwiach zobaczę Kendalla. Dziwne, no nie? Właścicielem był Logan, a ja spodziewam się Kendalla. Wciągnęłam powietrze i nacisnęłam dzwonek. Naprawdę zaczęłam się denerwować, kiedy stałam i czekałam, aż drzwi ustąpią. A co jeśli mnie nie rozpoznają? Albo nie będą chcieli znać?
- Czeeeee... - przerwałam, widząc w drzwiach jakiegoś chłopaka. Był ode mnie nieco wyższy.
- Cześć - szatyn zmarszczył brwi i oparł się o na wpół otwarte drzwi. - Mogę Ci w czymś pomóc?
- Em, tak - przytaknęłam ruchem głowy. Jezu, jaki on jest cholernie przystojny. Ciekawe ile ma lat... - Szukam swoich przyjaciół. Mieszkali tutaj. Cztery lata temu.
- Cóż, ja mieszkam tutaj od trzech, więc nie wiem czy Ci pomogę.
- Sprzedali Ci go? - nie mogłam w to uwierzyć. Oni się naprawdę rozpadli. Wszystko się rozpadło.
- Jak widać. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Znasz może ich adresy? Albo sposób w jaki się z nimi skontaktuje?
- Księżniczko, pomyśl. Jak mogę Ci pomóc skoro nie wiem kim byli Twoi znajomi. Dom sprzedała mi córeczka prezydenta. Ale wątpię, że się znałyście - zmierzył mnie wzrokiem.
- Vicky? Owszem, znałam ją - uniosłam wyżej podbródek, by wiedział, że nie dam się tak łatwo spławić. - Zaprosisz mnie czy będziemy rozmawiać na ulicy?
Zaśmiał się pod nosem, ale otworzył szerzej drzwi i zaprosił mnie ruchem ręki.
       Zmienił całe wnętrze. Salon nie był już wpuszczony w podłogę. Szklana ściana została zastąpiona zwykłą, a drzwi do ogrodu zmienione na większe. Zniknął barek, przez który można było zajrzeć do kuchni. Drzwi też zmienił. Pojawił się kominek, nowy telewizor i układ mebli. Na ścianach nie było obrazów, a zieleń którą wprowadziłam z dziewczynami zniknęła. Wszystko było w odcieniu szarego.
       Stałam tam jak wryta. Tyle się tutaj wydarzyło... Uśmiechnęłam się pod nosem. Pewnie popłakałabym się, gdybym zastała to same wnętrze, które opuszczałam, ale to wszystko nie przywracało wspomnień.
       Chłopak minął mnie bez słowa i rozsiadł się wygodnie na kanapie. Bez przerwy uśmiechał się idiotycznie. Tak jakby się spodziewał, że przyjdę i wszystko zaplanował. A co jeśli to jakiś morderca? Albo psychopata? W co ja się wpakowałam.
- Napatrzyłaś się już? - spojrzałam w jego stronę i powoli ruszyłam w jego kierunku. Usiadłam wygodnie w fotelu. - Więc mówisz, że szukasz przyjaciół.
- Tak, urwał nam się kontakt i...
- A skąd pomysł, że oni chcą byś ich znalazła? - zapytał, a ja poczułam ukłucie w sercu. Przecież tyle lat się przyjaźniliśmy. Na pewno też szukają ze mną kontaktu. Chcą tego tak samo jak ja. - Może to właśnie ty byłaś ich powodem wyprowadzki. Wiedzieli, że wrócisz, dlatego się wyprowadzili i nie dali Ci znać dokąd idą.
- A ty skąd możesz to wiedzieć, co? - zmarszczyłam brwi. Nie minęło nawet dziesięć minut od mojego wejścia do tego domu, a już wyprowadził mnie z równowagi. Za kogo on się do cholery uważa, że wygaduje takie rzeczy? - Zapytałam grzecznie, czy masz z nimi kontakt, a ty wyjeżdżasz mi tu z jakimiś swoimi przemyśleniami filozoficznymi. Jeżeli nie wiesz, gdzie ich znajdę to po prostu to powiedz.
Z sykiem wciągnął powietrze.
- Kurwa. Przejrzałaś mnie - prychnął, kręcąc głową.
- W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. Żegnam - podniosłam się i ruszyłam do wyjścia. Nie czekałam, aż ten mnie odprowadzi, bo domyślam się, że nie zrobiłby tego.
- Już sobie idziesz, księżniczko? Szkoda.
       Miałam ochotę odwrócić się, by pokazać mu środkowy palec i powiedzieć, że ma się walić, ale tego nie zrobiłam. Gnojek. Uważa się za lepszego. Pf. Akurat on miałby być lepszy od kogokolwiek? Jest zadufanym w sobie dupkiem. Jednego jestem pewna. Nie polubię go nigdy. I mam nadzieje, że nigdy więcej nie będę musiała oglądać jego gęby.