niedziela, 5 lutego 2012

6 " (...) Spodoba ci się (...) "


Oczkami Vivienne

Siedziałam z Jamesem w kuchni. Panowała cisza,ale musiałam ja przerwać i zadać mu to pytanie.
- Jak tam jest?
- Hmm...?
- W L.A.
- Słonecznie, jest to magiczne miejsce i może zdażyć się tam wszystko. Dosłownie. Spodoba ci się - na jego twarzy pojawił się rząd białych zębów.
Odwzajemniłam uśmiech. Nagle poczułam na swojej ręce jego delikatny uścisk. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem w oczach.
- Czym się tak zamartwiasz?
- Co? Ja się wcale nie zamarwiam.
- Przecież widze.
- Vivienne pomożesz mi?
- Tak już idę.
Chciałam mu powiedzieć,ale nie mogłam, bo tata nam przerwał, no cóż tak to bywa. Dokończymy to kiedy idziej.
Oczentami Jamesa
Vivienne wyszła, a przyszła jej mama. Głośno westchnołem.
- Co się stało, że tak wzdychasz?- spytała bez zastanowienia.
- Vivienne nie chce mi powiedzieć co ją dręczy.
- Chcesz wiedzieć?
- Tak, chcę jej pomóc. Jest moją przyjaciółka.
- Więc tak zrobimy ciastka i porozmawiamy. Dobrze?
- Dobrze, tylko ja nie umiem piec.-przyznałem się niechętnie.
- Masz tylko utrzec mi ten ser.
- Aha. To zgoda.
Usiadłem na taborecie i zaczołem kręciś ser, podany przez panią Marię. Nagle zaczeła teamat.
- Vivienne boi się tego waszego wyjazdu.
- Ale czemu?
- Boi się,że Jack ją znajdzie i znowu skrzywdzi albo zrobi to ktoś inny.
- Ale ja nie pozwolę,żeby to się stało.
- Ona boi się też,że zostanie tam sama i nikt już jej nie pomoże.
- Nie zostawię jej samej,a i ona też nie będzie sama. Pozna Kendalla, Carlosa i Jo.
- Co za Jo?
- To jest dzwieczyna Kendalla. Wszyscy  razem będziemy mieszkać w domu po rodzicach Logana.
-To on nie ma rodziców?
- Nie, ma tylko, że oni kupili inny dom, a ten mu oddali.
- Aha. Cieszę się,że nie będzie sama.
Na tym nasza rozmowa się skończyła. A ja zakończłem ucieranie sera i ruszyłem w kierunku podwórka. Kiedy wyszedłem odrazu szykowałem wszystko do żniw.

Oczentami Logana

Leżałem z Camill na tej łące już ponad od godziny. Było słychać ćwierkot ptaków i szum wody. Nagle Camill się odezwała i wstała do pozycji siedzącej.
- Czy Vivienne pojedzie z nami?
- Tak, a czemu pytasz?- byłem zdziwiony pytaniem Camill, skąd ona je wzieła?. Mniejsza z tym.
- Jesteście tego pewni, tak?- naciskała dalej, tak jak ja.
- Tak jesteśmy pewni. Ale, dlaczego miała by z nami nie jechać?
- Bo może sie bać.
- Czego? Nas?
- Tak, że porzucicie ją i zostanie sama na pastwę losu. Ona tego się obawia.
- Ale my? My mieli byśmy porzucić ją? Camill szanuję cię,ale to co teraz powiedziałaś było największą bzdurą jaką słyszałem,a było tego wiele.
- To fakt na przykład...Logan będzie świetnym Robinem...hahahahaha....
- Hej uważasz,że byłem kiepski?
- Logan przez ciebie reżyser wylądował w szpitalu.
- To fakt. Biedny Chris...
Nagle zadzwonił mój telefon.
- Halo (...) James (...) ok,ale co się stało (...) a nie możesz mi powiedzieć? (...) tylko powiedz mi co z krowami (...) ale jesteś mądry (...) głowa cię boli? Nie zrobię tego (...) dziękuję Vivienne (...) ok,ale gdzie ona jest? (...) dobra, jak chcecie...(...) na razie.
Wszystkie krowy zagnaliśmy do obory jak kazał James. Zmęczeni ganianiem za nimi usiedliśmy na chwilę. Kiedy odsapnęliśmy ruszyliśmy w kierunku domu. Kiedy tam dotarliśmy zobaczyliśmy jak Vivienne i James oblewają się wodą.
- Po co nas tu ściągnęliście?
- Jedziemy do L.A.
- Co?
- Tak. Jeszcze dzisiaj.
Moja radość nie trwała zbyt długo.
- Ale jest jeden minus.
- A mianowicie?
- Musze wrócić na koniec wakacji.
- To na co czekamy?! Do pakowania.

Oczami Vivienne

Kiedy się pakowałyśmy chłopcy weszli.
- Gotowe?
- Na wakacje? Zawsze. - powiedziałam szczęśliwa.
Wszyscy się pożegnaliśmy z rodzicami i ruszyliśmy w kierunku Los Angeles.

Brak komentarzy: