wtorek, 22 stycznia 2013

101 " (...) Gówno prawda! (...) "

Oczami Logana
Czy ta Vivienne mogła by się choć raz nie wtrącać w nie swoje sprawy?  Co ją obchodzi czy pokłóciłem się z Vicki czy nie? To są chyba nasze sprawy, a nie jej.  Odpuściłaby sobie choć raz. Choć raz by się nie wtrącała w nie swoje sprawy. Mam jej dosyć.
Stanąłem przed drzwiami od pokoju Vicki. Były uchylone, więc po cichu wszedłem do środka.
Leżała na łóżku tyłem do mnie. Z tonu jej głosu mogłem wywnioskować, że płacze. 
- Dlaczego nie mogę powiedzieć ci tego co czuję? Dlaczego muszę się ukrywać? Jak długo będziesz tylko moim marzeniem?
- O kim mówisz? – zapytałem, a ona szybko się poderwała i spojrzała na mnie zapłakanymi oczami. Były pełne strachu, smutku, cierpienia.
- Co ty tu robisz? – zapytała i otarła swoje łzy. Usiadłem obok niej.
- Martwię się.
- Czym? Mną? Proszę cię. Chociaż ty nie udawaj.
- Ale co miałbym udawać?
- Wiem, że jestem tylko dla was ciężarem. Wiem, że…
- Nie jesteś dla  nikogo ciężarem. Jesteś tu, bo chcemy ci pomóc.
- Ciekawe w jaki sposób? Potrafisz cofnąć czas?
- Nie, ale…
- Właśnie. Nikt tego nie potrafi, a ja tego potrzebuję.
- Spokojnie. Nie długo Luck…
- Nie chodzi o niego! – krzyknęła i tym to z tropu mnie zbiła.
- Nie? A kogo?
- O moich rodziców!
- A co z nimi nie tak?
- Nienawidzą mnie.
- Przecież oni cię kochają.
- Za co? Za to, że w wieku piętnastu lat uciekłam z domu? Że od pięciu lat nie rozmawiałam z nimi? Za to mają mnie kochać?!
 - Ale dlaczego to zrobiłaś?
- Bo chciałam mieć normalne życie!
- Bez rodziców?
- Zrozum, że gdybym nie zmieniła nazwiska i nie uciekła to…
- To co? Byłabyś teraz w domu z rodzicami i…
- Gówno prawda!
- Nie rozumiem cię – powiedziałem i wstałem. – Skoro za nimi tak tęsknisz to jedź do nich. Nie wygonią cię, bo cię kochają.
Tylko na mnie popatrzyła z taką… nienawiścią. Po chwili znowu leżała na łóżku i płakała. Westchnąłem i wróciłem do swojego pokoju. Mam nadzieję, że posłucha mnie i wróci do rodziców. Usiadłem na łóżku i spojrzałem przed siebie, czyli na komodę na której stało zdjęcie moje i Emily. Wziąłem je w rękę i chwilę na nie popatrzyłem, a następnie otworzyłem okno i je wyrzuciłem na ulicę. Już po chwili jakieś auto je przejechało. Jeszcze chwilę na nie popatrzyłem, a następnie wróciłem na łóżko. Wzrok zwróciłem ku aparatowi, który stał na  stoliku nocnym. Tak to był aparat Vivienne. Zapomniałem jej go oddać. Wziąłem go w rękę i ruszyłem na dół. Akurat trafiłem na śmiechy. Wyjrzałem za ściany i zobaczyłem jak moi przyjaciele się wygłupiają. Szybko włączyłem aparat i zrobiłem zdjęcie. Potem następną fotkę i kolejną. Fajnie to wyglądało. Nagle przed obiektywem pojawiła się  Vicki. Zrobiłem jej zdjęcie przez co wywołałem na jej twarzy uśmiech.  Pięknie wyszła. Szkoda tylko, że "nie pozwoliła" na więcej zdjęć.
- Mam dla was nowinę - powiedziała klaszcząc w ręce.
- Jaką? - zaciekawiła się Vivienne.
- Jadę do Waszyngtonu.
- Po co? - zdziwiłem się.
- Do rodziców. Chcę ich odwiedzić - uśmiechnęła się ciepło. - Wrócę za tydzień, może dwa.
- Ale jak do Waszyngtonu? - Vivienne z podziwu nie moga wyjść.
- Wyjaśnię wam to wszstko jak wrócę - powiedziała i stanęła na schodach. - Może będziecie mogli mnie odwiedzić.
Już po chwili jej nie było. Wszyscy milczeliśmy. Nie wiedzieliśmy co mamy powiedzieć. Przynajmniej ja nie wiedziałem, a co z resztą?
Sam nie wiem, ale czuję, że ta dziewczyna odegra ważną rolę w moim życiu. Pomyślałem i dołączyłem do oglądania TV.

Brak komentarzy: