Nadal oczętami Logusia
Vivienne leżała na ziemi obtoczona nami wkoło. Meg chciała wyjść, ale James złapał ją za nadgarstek.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Jesteś nienormalna?! Dobrze wiesz, że nie powinnaś na nią krzyczeć! Jesteś psychiczna! - krzyczał Maslow. Rozumiem, że się zdenerwował, ale powinien zająć się Vivienne, a nie Meg.
- Może być zadzwonił po karetkę, a nie stoisz jak ten kołek? - zapytał Carlos, a ten jak głupi wykonał polecenie Peny.
Po jakiś dziecięciu minutach pogotowie zabrało Vivienne do szpitala. James pojechał z nimi, a my samochodami Przez to, że jeszcze nie mogę prowadzić jechałem z Kendallem, Emily. Carlos jechał swoim, nowym razem z Meg i Stephanie. Po paru minutach byliśmy na miejscu. Szybko ruszyliśmy w kierunku pokoju, w którym mieli być James i Vivienne. Kiedy weszliśmy do środka Maslow rozmawiał z lekarzem.
Oczami Jamesa
- Niech mi pan powie, czy z dzieckiem wszystko w porządku?
- Nie będę pana okłamywał. - powiedział lekarz, a serce stanęło mi ze strachu. - Jeżeli pańska dziewczyna będzie tak dalej się denerwowała to pańskie dziecko może nie przeżyć tego stresu. - dokończył, a ja jeszcze bardziej się przeraziłem.
- Postaram się o to zadbać.
- Nie, że pan się postara. Jeżeli zależy panu na dziecku to nic nie może sprawić przykrości pani Vivienne, wyprowadzić z równowagi, bo inaczej może pan pożegnać się z dzieckiem. - powiedział i wyszedł.
Oczami Emily
Staliśmy w drzwiach i przyglądaliśmy się rozmowie Jamesa z lekarzem.
- Nie, że pani się postara. Jeżeli zależy panu na dziecku to nic nie może sprawić przykrości pani Vivienne, wyprowadzić z równowagi, bo inaczej może pan pożegnać się z dzieckiem. - powiedział i wyszedł, omijając nas przy tym.
~*~
Wybaczcie za krótkie notki, ale jak znajdę więcej czasu to obiecują, że będą dłuższe i wciągające. Pzdr ;**** Kocham was.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz