wtorek, 22 stycznia 2013

77 " (...) Poroniłaś (...) "

[klik]

*Oczętami Jamesa*

Vivienne leżała nie przytomna jakieś trzy godziny. Kiedy obudziła się musieliśmy jechać do studia, bo David miał dla nas jakąś ważną wiadomość. Zabiję go kiedyś.

*Oczami Vivienne*

Nie wiem ile byłam nieprzytomna, ale kiedy się obudziłam przyszedł lekarza i powiedział mi coś czego nie potrafię powtórzyć.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, a co z dzieckiem?
- Przykro mi... Poroniłaś.
- Co? - zapytałam, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. - To nie możliwe. Jak?
-  Uderzenie w brzuch to spowodowało. A dziecko było wcześniej osłabione przez twoje nerwy.
- Czyli to moja wina? Zabiłam własne dziecko. Jestem morderczynią własnego dziecka. Jak to możliwe? To nie tak miało być. Ja nie mogłam poronić. Nie mogłam. To nie możliwe. Jak? Jak? Dlaczego? Dlaczego wszystko co najgorsze zawsze spotyka mnie? James mnie znienawidzi jak dowie się, że zabiłam nasze dziecko. Znienawidzi mnie. Jestem morderczynią. Morderczyni dzieci to ja. - rozpaczałam, a z każdą chwilą mój płacz się nasilał.
- Vivienne uspokój się.
- Nie rozumiesz? Zabiłam własne dziecko! Jestem morderczynią! Morderczynią!
- Za chwilę dostaniesz leki uspokajające.
Lekarz wyszedł, a ja jeszcze bardziej się popłakałam.

*Oczami Emily*

Czekałyśmy aż lekarz wyjdzie od Vivienne. Mam nadzieję, że nic jej nie jest.
- O panie doktorze. Co z nią? - zapytała Christina. Niedawno się poznałyśmy, a ona tak się o nas martwi. Słodkie.
- Z Vivienne wszystko dobrze, ale gorzej z dzieckiem.
- Co się stało? - zapytałam. - Chyba nie poroniła?
- Przykro mi. - powiedział i odszedł, a my nie wiedziałyśmy co mamy zrobić. Tylko czułyśmy jak po naszych policzkach spływają zły. Przytuliłyśmy się nawzajem i tak stałyśmy. Stałyśmy przytulone do siebie i ryczałyśmy. Przecież to nie możliwe, żeby ona poroniła. To musi być jakiś koszmar, z którego nie mogę się obudzić. Przecież ona się załamie. James się załamie. Przecież to jest nie możliwe. On tak o nią dbał, troszczył się, a to wszystko bez sensu? Moja przyjaciółka poroniła. Straciła dziecko, z którego wszyscy się tak cieszyliśmy. Przecież to nie może być prawda. To wszystko musi być jakimś potwornym koszmarem. Chcę się z niego obudzić. Nie chcę w nim uczestniczyć. Chcę, żeby było jak dawnej. Żebyśmy sobie spokojnie żyli. Żebyśmy wszyscy byli szczęśliwi, żeby ten cholerny koszmar nigdy nie nadszedł. Cholerne życie!
- Przecież James się załamie. - usłyszałam głos Christin, która też płakała.
- Dlaczego to musiało ich spotkać? - pytała Meg.
- Cholerne życie! - krzyknęłam, a obok mnie pojawił się Logan.
- Co się stało? - zapytał i objął mnie od tyłu. - Dlaczego płaczecie?
- No, bo...- nie dokończyłam, bo rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Cii...nie płacz. Ciii...-próbował mnie uspokoić.
- A co tu tak smętnie? - zapytał Carlos, który właśnie do nas podszedł. Na nosie miał przyklejony plaster,bo okazało się, że ma złamany.
- Vivienne...ona...-zaczęłam, ale żadna z nas nie miała siły tego dokończyć.
- Co się stało? - zapytał i przyszedł Kendall razem z Jamesem.
- Wiecie co powiedział mi lekarz. - zapytał szczęśliwy Maslow.
- I co z tego się tak cieszysz? - warknęłam.
- Tak.
- Ty potworze! - krzyknęła Christina. Pewnie gdyby nie Carlos rzuciła by się na Jamesa.
- O co ci chodzi?
- Vivienne poroniła, a ty się cieszysz jak głupi! Jesteś chory psychicznie! - krzyknęła i  wybuchnęła nie pohamowanym płaczem. Carlos bez słowa ją przytulił.
- Co? - zapytał i bez radny upadł na krzesło.
- Przykro mi stary. - powiedział  Kendall i położył rękę na jego ramieniu.
- James, przepraszam nie wiedziałam. - Christina próbowała go przeprosić, ale James nikogo  nie słuchał. A my cały czas wyłyśmy.
- Idę do niej. - powiedziałam po dłuższej chwili.
- Idziemy z tobą. - dodali pozostali. Wszyscy weszliśmy do pokoju, w którym była Vivienne. Moja przyjaciółka leżała z odwróconą głową w stronę okna.
- Chcę być sama. - usłyszeliśmy drżący głos Justice.
- Ale...
- Proszę. Chcę chcę być sama. - powiedziała, a James podszedł do niej.

*Oczami Jamesa *

- Proszę. Chcę być sama. - powiedziała, a podszedłem do niej. Delikatnie chwyciłem jej dłoń, a ona spojrzała na mnie. Pocałowałem jej delikatną dłoń, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Powolnym ruchem otarłem jej łzę i powiedziałem.
- Nie płacz. Przejdziemy przez to razem. - i znowu pocałowałem jej dłoń.
- Ale jak? Zabiłam nasze dziecko. Jestem morderczynią. - i zaczęła jeszcze bardziej płakać.
- Ciii...kochanie...spokojnie...- odgarnąłem włosy z jej twarzy i dodałem. - Jesteśmy w tym razem, a to nie jest twoja wina. Czasem tak bywa. - powiedziałem i zacząłem gładzić jej dłoń.
- Ale gdybym wtedy zadzwoniła po policję nie doszło by do tego.
- Vivienne to nie jest twoja wina. - delikatnie otarłem jej kolejną łzę. - Trudno. Straciliśmy dziecko, ale to nie oznacza, że  to koniec naszego życia.
- Nie kochałeś go.
- Kochałem, ale pewien człowiek powiedział mi kiedyś. Nie patrz w przeszłość, idź dalej, bo może spotkać Cię coś dobrego i to Ci wynagrodzi przykrości, które spotkały Cię wcześniej.
- Kocham Cię. - powiedziała i  przestała płakać.
- Ja ciebie też. - dodałem i delikatnie musnąłem jej ciepłe wargi.
- James mogę Cię prosić na chwilę? - do sali weszła żona naszego przyjaciela, lekarza. Jeszcze raz musnąłem wargi swojej narzeczonej i wyszedłem.
- O co chodzi? - zapytałem, kiedy już byliśmy na korytarzu.
- Wiesz, że Vivienne poroniła?
- Tak.
- A, że jutro może wyjść?
- Nie.
- Jutro dam Ci receptę.
- Jaką receptę?
- Dla Vivienne. Będzie musiała brać tabletki przez trzy tygodnie.
- Aha.
- Uważaj na nią. - powiedziała i odeszła.
Wróciłem do pokoju swojej miłości. Na moim miejscu siedziała Christina i rozśmieszała Vivienne. Ta dziewczyna jest niesamowita.

Brak komentarzy: