wtorek, 22 stycznia 2013

75 " (...) Też przeżyłeś coś takiego (...) "

Nadal oczętami uroczego Latynosa

~*~  

[klik]

James i Vivienne siedzieli i trzymali się za ręce, podobnie jak Emily i Logan. Meg i Kendall gdzieś poszli, prawdopodobnie na spacer. Ognisko się już paliło, a ja bez sensu gapiłem się w ogień i rozmyślałem, rozmyślałem o mojej...byłej. Każda iskierka, każdy płomień przypominał mi naszą...dawną miłość. Kiedyś kochaliśmy się tak, że jedno oddałoby życie za drugiego, a teraz? Moja gwiazda gdzieś zniknęła. Może i będziemy jeszcze razem mieszkać, ale kiedy tylko wrócimy do Los Angeles ona się wyprowadzi i  już nigdy więcej jej nie zobaczę. Tylko, dlaczego ona ze mną zerwała? Po co? Jaki miała tego powód? Była nieszczęśliwa? Czegoś jej nie dawałem? Po trzech latach razem ona zrywa ze mną? Zabrakło jej czegoś? Nie rozumiem. Nasz miłość tak nagle wygasła? Przecież to niemożliwe. A może znalazła sobie kogoś innego i oddała serce jemu. Sam nie wiem czy to możliwe by nasze uczucie tak nagle zgasło. Może miała coś na sumieniu. Może naprawdę już mnie nie kocha. Jej uczucie zniknęło do mnie. Wiem jedno. Moja miłość do niej nie zniknie tak z dnia na dzień, będzie paliła się jak ogień w tym ognisku. Pomyślałem i spojrzałem na zachodzące słońce. Każdy chyba musi odejść, a na jego miejsce przyjść kolejny. Cholera, Carlos! Przecież to nie dotyczy miłości. Prawda? Przecież te słowa mówią o śmierci, a nie o miłości. Chociaż jej miłość do mnie umarła, więc na jej miejsce musi przyjść kolejna. Szkoda, że nie można cofnąć czasu. Pewnie gdybym mógł nie dopuściłbym do tej całej sytuacji. Nie pozwoliłbym jej odejść.
- Szkoda. - wyszeptałem z nadzieją, że nikt tego nie usłyszy, ale się pomyliłem.
- Czego szkoda? - obok mnie pojawiła się Christina.
- Nie niczego. Po prostu...nie ważne. - powiedziałem i chciałem odejść, ale mnie zatrzymała.
- Może i nie znam Cię dobrze, ale wiem kiedy coś komuś leży na sercu. - powiedziała, a ja delikatnie się uśmiechnąłem, odwzajemniła to. - Więc?
- Nie będę Cię obarczał swoimi problemami. Pewnie masz własne.
- Carlos. Proszę. - powiedziała, a jej oczy zaszkliły się. - Porozmawiaj ze mną. - głośno westchnąłem i usiadłem z powrotem.
- Tęsknię za dotykiem swojej dziewczyny...byłej dziewczyny.  - powiedziałem i zacząłem bawić się rękoma.
- Rozumiem Cię. - powiedziała, a ja na nią spojrzałem. Patrzyła na zachód słońca, podobnie jak ja wcześniej. - Brakuje Ci tego. Tego smaku jej ust, delikatnego uścisku, słodkiego głosu i tym jej uśmiechem. - dodała i spuściła głowę.
- Żebyś wiedziała. Tak cholernie za tym tęsknię, że to szkoda słów, a najgorsze jest to, że to już nigdy nie powróci. - dodałem i wróciłem do swojej zabawy palcami.
- Ile byliście razem? - zapytała po dłuższej chwili ciszy.
- Trzy...lata.
- Nie dziwię Ci się, że tak za nią tęsknisz.
- Najgorsze jest to, że...-zacząłem, ale nie mogłem dokończyć, bo ręce zaczęły mi się trząść.
- Nie musisz mi tego mówić jeśli nie chcesz. - powiedziała i położyła swoją dłoń na moich.
- Że zerwała ze mną przez sms'a i...dowiedziałem się o tym...dwa tygodnie później...
- Współczuję Ci.
- Też przeżyłaś coś takiego?
- Prawie.
- Hmm?
- Carlos nagadał mojemu chłopakowi, że...-zaczęła, ale przerwała, bo po jej policzkach zaczęły spływać łzy. - delikatnie położyłem rękę na jej kolanie, a ona spojrzała na mnie.
- Wiem, co powiedział Carlos i zrobił  źle, ale to nie znaczy, że masz go nienawidzić.
- Ale przez jego cholerną głupotę Peter ze mną zerwał i uważa mnie za jakąś dziwkę, która daje dupę na lewo i prawo. - powiedziała i jeszcze bardziej się rozpłakała.
- Christine. Jeżeli Peter uwierzył w takie głupoty to jest zwykłym dupkiem.
- Hmm?
- Przecież to jasne, że nie jesteś puszczalską suką,która patrzy tylko na to by wykorzystać jakiegoś chłopaka.
- Tak uważasz?
- Oczywiście, że tak. Nie wyglądasz jak dziwka, ani nią nie jesteś, a nikt nie zrobi z ciebie czegoś, ani kogoś kim nie jesteś. - powiedziałem, a ona przestała płakać i patrzyła mi prosto w...oczy? - To, że ona ma Cię za dziwkę, to nie znaczy, że nią jesteś. My sami jesteśmy kowalami własnego losu i jedyną przeszkodą do wiary w siebie jesteś ty. - powiedziałem i dotknąłem palcem jej dekoltu.
- Jesteś kochany. - powiedziała i rzuciła mi się na szyję. Nie pewnie odwzajemniłem uścisk. Zamknąłem oczy i utonąłem. Tak mi brakowało czułości z czyjejś strony. Brakowało mi tego. Pomyślałem i się od siebie oderwaliśmy. Jeszcze chwilę siedzieliśmy i patrzyliśmy jak słońce zachodzi. Kiedy zniknęło za horyzontem, a gwiazdy się pojawiły na niebie wróciliśmy do reszty. Usiedliśmy obok Meg i Kendalla, którzy wrócili.
- Więc to jest nie nie nie nie możliwe, żebyście wy byli nie szczęśliwi. - mówił James.
- A ty co filozofujesz? - zapytałem, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Mówię o związku Emily i Logana. - dodał oburzony.
- Myślałem, że chcesz zostać filozofem albo jakimś profesorem. - powiedziałem, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Dobra, dobra. Spokój. - powiedział James i dodał. - Muszę coś ogłosić póki mamy jeszcze gwiazdy na niebie i ognisko się pali.
Nie wszyscy wzięli jego słowa na poważnie, więc mu pomogłem.
- Ludzie. Spokój, opanowanie...James mów. - powiedziałem ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Vivienne. - zaczął i kucnął przed swoją dziewczyną. - Zostaniesz moją żoną? - zapytał i otworzył czerwone pudełko, które w środku było białe i wypełnione różowymi płatkami róż, a po środku był umieszczony pierścionek.  Vivienne zaniemówiła ze szczęścia, wrażenia? Sam nie wiem.
- Vivienne. - zaczęła Emily.
- Tak?
- Przyjmiesz oświadczyny Jamesa?
- Myślałam, że to sen, piękny sen.
- Nie.
- James, kocham Cię, ale...-powiedziała i wstała podobnie jak Maslow. - muszę być z tobą szczera...Tak! - krzyknęła i rzuciła się na Jamesa. Pięknie to wyglądało, bo on ją podniósł, a ich usta złączyły się w pocałunku i obracali się wokół własnej osi. Szybko wyciągnąłem telefon i zrobiłem zdjęcie. Pięknie to wyglądało. Kiedy się od siebie oderwali Vivienne założyła pierścionek na palec. Nagle moja komórka zaczęła dzwonić. Spojrzałem na wyświetlacz...Stephanie.
- Stephanie. - powiedziałem i bez sensu gapiłem się na jej zdjęcie.
- Odbierz. - powiedział Kendall gdy moja eks dzwoniła drugi raz.
- Halo?
- Carlos. Proszę pomóż mi. - usłyszałem przerażony głos Stephanie.
- Co się stało? - zerwałem się z miejsca.
- Pakowałam swoje rzeczy i wtedy na dole usłyszałam hałas. Zeszłam na dół i zobaczyłam wybitą szybę w salonie.
- Mów co się stało i gdzie jesteś?! -prawie, że krzyknąłem do słuchawki.
- Luck on zdemolowali wam dom. Razem z Camille, Mirandą i Jo jestem  w hotelu na Misterstreet  w pokoju 210. Ratuj mnie. - było słychać, że płacze.
- Nie ruszaj się stamtąd. - powiedziałem.
- Zabroniłam Ci dzwonić! - usłyszałem w tel głos Luka.
- Nieeeeee!!!!! - usłyszałem krzyk Stephanie i połączenie przerwano.
- Stephanie! Stephanie! - krzyczałem bez sensu do słuchawki. Rozłączyłem się i spojrzałem przerażony na Vivienne.
- Co się stało? - zapytała.
- Luck. Porwał Jo, Mirandę, Camille i Stephanie i zdemolował nam dom.
- Co?! - wszyscy poderwali się z krzeseł.
- Skąd możesz mieć pewność, że nie kłamała. Przecież to może być pułapka  - powiedziała Christina. - Chcą was tam zwabić, a on was zabije.
- Ona płakała, tak? Krzyczała z przerażenia gdy on wszedł do pokoju. - powiedziałem.
- Nie no trzeba im pomóc. - stwierdził Logan.
- Cholera! I to w moje urodziny zawsze stanie się coś złego! - krzyczał Kendall.
- I co pojedziecie teraz? Tak? - pytała Emily.
- Kiedyś przecież łączyło nas z nimi pewne uczucie. - powiedział James i ruszyliśmy  w kierunku swoich aut. Poinformowaliśmy rodzinę Logan, że wyjeżdżamy, a dziewczyny zostaną.
- Uważajcie na siebie. - powiedziała Meg.
- Jedźcie ostrożnie. - dodała Emily.
- Nie róbcie niczego głupiego. - dodała Vivienne.
- Obiecujemy. - powiedzieliśmy równo i zaczęliśmy się żegnać.
Oczywiście Logan i James musieli całować się z Vivienne i Emily. Ja przytuliłem się z Christine, a potem przyglądałem się pozostałym. Najdziwniejsza była sytuacja Kendalla i Meg.
- Wszystkiego naj, skarbie. - powiedziała Brown i pocałowała Schmidta.
- Uważaj na siebie. - powiedziała kiedy się od siebie oderwali i przytuliła go jeszcze raz.
Po jakiś pięciu minutach pożegnań ruszyliśmy i to z piskiem opon. Dosłownie.

Brak komentarzy: